„Paper Girls” mają jedną, bardzo ważną zaletę, nie wiem, czy nie najważniejszą dla całej historii– świetnie poprowadzone bohaterki, które równie dobrze (bez żadnych zmian) odnalazłby się w zwykłej obyczajowej fabule. Co prawda każda z nich zbudowana jest na jakimś schemacie, ale ich młodzieńcza energia i bezkompromisowość sprawiają, że nie da się ich po prostu nie lubić. Poza tym dziewczyny są dużo bardziej ogarnięte i dojrzalsze od chłopców. Spróbujcie podstawić w ich miejsce dwunastolatków płci męskiej. Wypada słabo, prawda?
Można zatem od razu zakrzyknąć: „Dziewczyny rządzą!”. I nie będzie to nadużycie (nie tylko w tej recenzji), jednak oddając sprawiedliwość scenarzyście, powinniśmy od razu dodać jeszcze coś o niezwykłej sile młodości. Brian K. Vaughan bowiem od początku buduje swój świat na opozycji młode–stare, obdarowując przy tym swoimi względami i sympatią pierwszą ze stron (nawet w konfrontacji dwóch wersji Erin o wiele gorzej wypada ta starsza, choć nie można odmówić jej dobrych intencji i słusznych decyzji). Na nic jednak mądrość, doświadczenie i wynikające z nich możliwości starszyzny, gdy staje ona naprzeciw nieposkromionej i przede wszystkim nieprzewidywalnej mocy młodzieńczego gniewu. Rozpoczynające tom pierwszy i rozwijane w kolejnych rozdziałach biblijne nawiązania do spożywania owoców z drzewa poznania są tu tak samo logiczne, jak intrygujące. Bo wiadomo, że wiedza jest potrzebna zarówno do rozwoju osobistego, jak i kreowania otaczającego nas świata, i na tym koncepcie inicjacyjnym opierać się będzie zapewne dalsza fabuła „Paper Girls”, ale już mniej oczywiste jest to, czy wiedza, do której dążą bohaterki, będzie dobra czy zła, i w końcu – co zrobią, gdy już tę wiedzę posiądą? Niektóre wskazówki (czyt. rzucone w przestrzeń enigmatyczne zdania) jasno sugerują, że prostych odpowiedzi nie będzie. I chwała za to Vaughanowi, bo nie ma nic gorszego niż widowiskowa, a zarazem pretekstowa, skrojona na miarę bieżącej mody opowieść.
Żeby nie było, „Paper Girls” są oczywiście ładnie zapakowane, ciut krzykliwe, nieznośnie widowiskowe i przystrojone modną ostatnio nostalgią za latami 80. ubiegłego wieku, ale na tym nie poprzestają. Oprócz wspomnianego starcia młodości z dojrzałością mamy tu też ciekawe podejście do czasu, który nie jest modyfikowalny, jest linią ciągłą, bez możliwości naprawienia czegokolwiek, sprowadzający się do zasady „jeżeli umarłeś, to nie żyjesz”. To pewne novum w opowieściach eksplorujących motyw podróży w czasie, lecz podobnie jak inne niepozbawiony niestety swoich paradoksów (cóż, taka karma). Na plus trzeba odnotować także ogólną koncepcję świata przedstawionego – niezależnie bowiem od czasu, w którym prowadzona jest narracja, pełen jest on charakterystycznych cytatów, tworów i motywów rodem z książek Stephena Kinga czy filmów Stevena Spielberga. A wszystko narysowane klasycznie, z umiarem (w opozycji do treści), z mocnymi konturami, sugestywnie, co dodatkowo podbijają proste, ale intensywne, nasycone, neonowe i odkształcające wyraźnie znaną nam rzeczywistość kolory. To właśnie kwintesencja tego tak popularnego ostatnio kulturowego czasu, w którym powstawały bodaj najlepsze produkcje tzw. Kina Nowej Przygody (z fascynującymi światami, ekscytującymi przygodami i nomen omen niepapierowymi bohaterami).
Dobrze byłoby jednak, gdyby autor trochę zwolnił tempo, zachowując większą równowagę między wątkami obyczajowymi i tymi spod znaku weird, gdyby zrezygnował z wielu fantastycznych ozdobników na rzecz np. solidnych dialogów, gdyby tak często i chętnie nie rzucał fabularnych fajerwerków, bo zazwyczaj dość szybko się wypalają, a biorąc pod uwagę tempo ich pojawiania się, bardzo szybko możemy zostać z niczym. Choć może nie mam racji, może za dużo już we mnie dorosłego, może „w tym szaleństwie jest metoda”, może Vaughan znalazł po prostu jakąś opuszczoną fabrykę pełną najbardziej kolorowych i najbardziej wybuchowych sztucznych ogni i postanowił zrobić dla nas pokaz. Młodość przecież nie zna umiaru. Jeśli tak, to dawaj, Brian, jestem gotowy.
„Paper Girls”, tom 2
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunek: Cliff Chiang
Non Stop Comics
2018
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu NON STOP COMICS za egzemplarz recenzencki.