Ma Sean Phillips tę niebywałą umiejętność wyrażania całej gamy destruktywnych emocji w spojrzeniu bohaterów przez siebie rysowanych. Tak jakby wszystko inne – dobre – było tylko fałszem maskującym prawdziwą naturę człowieka, a skoro oczy są zwierciadłem duszy, to patrząc w oczy Dylana, głównego bohatera „Zabij albo zgiń”, nie zobaczymy nic dobrego. Bo zarówno Phillips, jak i odpowiedzialny za scenariusz Ed Brubaker nie mają niczego takiego do przekazania w swojej opowieści. Świat schodzi na psy, pogrąża się autodestrukcji, czyli czeka nas gówniana przyszłość (ile razy już to słyszeliśmy, ile razy o tym czytaliśmy?). Dlatego społeczeństwu (nie wiedzieć czemu) przydałby się kolejny samotny mściciel, skrycie mordujący bandziorów w brudnych miejskich przestrzeniach, z których nie trzeba nawet zmywać – pasującej tam jak ulał – juchy. Takie krwawe graffiti niezwracające na siebie uwagi. Phillips do spółki z fenomenalną kolorystką Elizabeth Breitweiser nie ulegli pokusie. Przemocy przez nich kreowanej daleko jest do atrakcyjnej jatki. Nawet plamy krwi na śniegu tracą swoją potencjalną plastyczną siłę wyrazu, bo i śnieg taki jakiś brudny, i krew nie taka czerwona, jakbyśmy chcieli zobaczyć. Za to wszystkie starcia są brutalne, szybkie i bolesne. Zabicie niesie konsekwencje. Niezabicie również, dlatego Dylan znalazł się w pułapce bez wyjścia.
Brubaker zdecydował się na dość karkołomny pomysł, wplątując w życie Dylana – studenta z depresją – demona, przynajmniej tak mamy na razie myśleć, który objawił się mu po nieudanej próbie samobójczej, żądając życia za życie. Jednej czyniącej zło ofiary miesięcznie. Sam demon nie jest problemem. W końcu ostatecznie może to być metafora lęków i pragnień młodego mężczyzny nieradzącego sobie z życiem (wiem, banalne) albo zupełnie coś innego. Tylko że Brubaker już w pierwszym tomie zamyka większość potencjalnych furtek na wyjaśnienie tej sytuacji. Dylan ciągle rozmyśla, analizuje sytuację, w której się znalazł w najdrobniejszym wymiarze i wyklucza jedną możliwość za drugą. Poza tym scenarzysta „Fatale” czyni ze swojego bohatera irytującego dupka. Użalającego się nad sobą na każdym kroku. Cholernego egoistę, któremu nie zamyka się gęba, a że mówi on do nas, to obcowanie z nim szybko staje się męczące. Jeżeli Brubaker chciał oddać stany depresyjne, udało mu się to perfekcyjnie. Tylko ile zyska, a ile straci na tym opowiadana historia w późniejszych czasie?
Za dużo w scenariuszu nierówności. Niewykorzystanych pomysłów i ogranych chwytów. Toksyczny trójkąt miłosny, w którym znajduje się Dylan, jego najlepsza przyjaciółka Kira i współlokator Mason, poza zawiązaniem akcji szybko staje się bezbarwnym tłem pozbawionym grama namiętności. Do tego doprawiony banalną opowiastką o wpływie swingerstwa matki Kiry na życie dziewczyny. Jest przemoc, potrzebny jest seks. I o ile piękna Kira zostaje obdarzona charakterem, to już Masona sprowadzono tylko do figury, która z nią sypia. Swoją sztucznością razi również wątek seksualnego wykorzystania kolegi Dylana z czasów dzieciństwa (szczególnie w warstwie dialogowej). Kolejny świetnie sprzedający się temat, który można umieścić w opowieści o schorowanym świecie, tak jak ten ze zmuszaniem kobiet do prostytucji. Być może Brubaker po prostu chciał zagrać na najbardziej medialnych tonach. Oddać/wykpić nastroje społeczeństwa mającego jasno sprecyzowane aspekty zła. Być może… Na razie jednak wygląda na to, że do tej rozgrywki użył zgranej talii kart. I tylko joker (czy okaże się nim ostatnia strona pierwszego tomu?) może odwrócić losy tej historii. Sami Phillips i Breitweiser nie starczą, choć oboje są asami w swoim fachu.
„Zabij albo zgiń”, tom 1
Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunek: Sean Phillips
Non Stop Comics
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu NON STOP COMICS za egzemplarz recenzencki.