Pamiętacie komiks „Azyl” Willa Eisnera, ten opowiadający o Pincusie Pleatniku – człowieku niewidocznym (z wyboru) dla innych, który skończył marnie przez redaktorski błąd (błędnie wydrukowany nekrolog)? Pleatnik stał się ofiarą systemu. „Potter’s Field” Marka Waida również opowiada o ludziach skazanych przez system na zapomnienie. Bo to wygodne, szybkie i mało problemowe. Otóż jest taki cmentarz w Nowym Jorku na Hart Island w zatoce Long Island Sound, na którym grzebie się niezidentyfikowane zwłoki. Nagrobki oznaczone są numerami. To wszystko, na co mogą liczyć zmarli. No prawie. Cmentarzem opiekuje się niejaki John Doe, którego hobby jest identyfikowanie niezidentyfikowanych. Zajęcie to niebezpieczne. Łatwo wpaść na trop prowadzący do własnej zguby. Trzeba być twardym, by wejść w paszczę lwa i nadepnąć nieodpowiednim osobom na odciski. Taki jest Doe, a przy tym potrafi zrobić użytek ze wszystkiego, co ma pod ręką. Jego motywy nie są jasne, ale nie mamy wątpliwości, że obserwujemy w akcji bohatera, który radzi sobie w każdej opresji. Staje do walki w imię ofiar ograbionych z jedynego, co im zostało – imienia i nazwiska.
Waid zanurza swoją opowieść w przestępczym półświatku doprawionym zwyrodnialcami i pseudobohaterami wykorzystującymi swoje możliwości do okradania społeczeństwa. Trzeba przy tym zaznaczyć, że gangsterzy nie grzeszą inteligencją, a może po prostu skutecznością, przez co protagoniście wyplątywanie się z kłopotów przychodzi nader łatwo. Sama kreacja Johna Doe stworzona w typie bezimiennego anioła zemsty, zawsze osiągającego wyznaczony cel, ogranicza nieco opowieść Waida. Ciekawsze od bohatera są same sprawy przez niego prowadzone. Tutaj scenarzyście udało się zbudować pełne napięcia fragmenty, odnoszące się do porwania o charakterze pedofilskim, czy w najlepszym zamykającym komiks zeszycie - „Zimny jak głaz” – odnoszącym się do kradzieży cudzych tożsamości. Cała główna intryga oparta na już zgranym (co nie znaczy, że złym) motywie zemsty blednie przy wyżej wymienionych częściach składowych scenariusza „Cmentarza bezimiennych”.
Znakomicie w pomysłach Waida odnajduje się Paul Azaceta, który z wielką intensywnością kreuje brudny, mroczny i pełen przemocy świat. Często stosuje zbliżenia i półzbliżenia, nadając opowieści dość klaustrofobicznego wymiaru. Za pomocą grubej kreski tworzy twarde i mało sympatyczne postaci. Z lubością wykorzystuje odbicie w szkłach okularów głównego bohatera do ukazywania detalu. Czasem tylko niepotrzebnie popada w efektowność niepasującą do tego mimo wszystko surowego wizualnie dzieła. Ogółem nad całością unosi się gęsta i duszna atmosfera, którą można ciąć nożem. Duży współudział przy tym ma kolorysta, Nick Filardi. Jego ciemna i ograniczona paleta barw doskonale uzupełnia szkice Azacety.
„Cmentarz bezimiennych” czyta się z ogromnym zainteresowaniem, choć odnoszę wrażenie, że z punktu wyjściowego można było wycisnąć o wiele więcej. Świadczy o tym chociażby ostatni rozdział tej historii pokazujący, jak mogłaby wyglądać ta miniseria – nieszablonowe pomysły przedstawione w dość prostej formule kryminału dawałyby spore pole manewru do ukazywania nieoczywistych aspektów współczesnej zbrodni. Która jak zawsze opiera się na chciwości i żądzy posiadania tego, czego nie można. Bezimienność czasem to gwarantuje, a czasem kieruje wprost do grobu. Jednego z wielu. O długim i niewiele znaczącym numerze…
„Potter’s Field. Cmentarz bezimiennych”
Scenariusz: Mark Waid
Rysunek: Paul Azaceta
Mucha Comics
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.