Dlaczego ludzkość nie potrafi pogodzić się z nadciągającą zagładą albo dlaczego godzi się na nią tak łatwo? Dlaczego to jednostki są gotowe do największych poświęceń, podczas gdy reszta społeczeństwa oddaje się przyziemnym uciechom, próbując wyprzeć myśli o bliskim unicestwieniu? Czy można osądzać tych, którzy zdecydowali się na takie zakończenie swojego żywota, jednocześnie wychwalać bohaterów prących naprzód mimo niebezpieczeństw czyhających na resztki ich życia? Jak to zwykle bywa, koniec świata jest wdzięcznym tematem do przeprowadzania wiwisekcji na ludzkości i nie inaczej jest w „Głębi” Ricka Remendera (scenariusz) i Grega Tocchiniego (rysunek).
Remender zderza z sobą dwa potężne pomysły. Po pierwsze: zagłada Ziemi jest naturalną koleją rzeczy, tzn. że ludzkość dożyła (kto by pomyślał) czasów, w którym Słońce pęcznieje, powoli pożera planetę, a jego promieniowanie sprawia, że na powierzchni nie da się już żyć (czy aby na pewno?). Po drugie: skoro nie można już egzystować na lądzie, należy udać się w morskie głębiny, czyli w kolejne niesprzyjające ludzkiemu życiu warunki. I tak źle, i tak niedobrze. Na szczęście udało się nam przystosować się do życia pod wodą. Powstały potężne miasta, a ich mieszkańcy z nadzieją czekali na powrót sond wystrzelonych w poszukiwaniu planety nadającej się do zamieszkania. Czekali, czekali, aż tlenu w Solusie, który dawną świetność ma już za sobą, zostało zaledwie na rok. I wszyscy padliby trupem w zbiorowej orgii, gdyby nie powrót jednej z sond…
Aby ten koniec świata miał jakikolwiek sens, potrzebny jest bohater, albo ich grupa, która pokaże, że warto walczyć. Remender decyduje się umieścić w centrum wydarzeń rozbitą przez tragiczne wydarzenia z przeszłości rodzinę Cainów. Podczas starcia z piratami (tak, na ten zawód zawsze są czas i miejsce) zginął Johl (ojciec), a dwie jego córki – Tajo i Della – zostały porwane. Z życiem uszła tylko Stel (matka). Po latach od tego wydarzenia decyduje się opuścić Solus gnana niepoprawnym optymizmem, że odnajdzie sondę niosącą nadzieję. Zabiera z sobą syna Marika, dążącego to autodestrukcji mordercę i policjanta w jednej osobie, który w tragicznym rejsie z przeszłości nie uczestniczył. Tak zaczyna się przygoda, o której wiemy tylko tyle, że nie mamy pojęcia, w jakim kierunku podąży, co niewątpliwie jest ogromną zaletą.
Remender i Tocchini stawiają na silną ekspozycję świata osadzonego w morskich głębinach. Konstruują go od najmniejszego detalu. Przy czym naprawdę trzeba się skupić, obcując z warstwą graficzną. Często umyślnie rozmytą, nieostrą albo tylko zarysowaną. Tak jakby wszystko drgało albo płynęło. Żadna linia nie może pozostać na dłużej w jednym miejscu. Niektóre rzeczy musimy sobie dopowiadać, inne giną wśród szczegółów lub pod połaciami żywych kolorów. W dodatku Tocchini garściami czerpie z mangi, nadając planszom niebanalność i ogromną dynamikę. Spójrzcie na okładki do poszczególnych rozdziałów albo na scenę, w której Tajo przywdziewa w dzikim szale bojowy skafander. Rysunki robią piorunujące wrażenie.
Świat – nieważne, w jakim momencie swojego istnienia się znajduje – rządzi się swoimi odwiecznymi prawami, a ludzkość skrzętnie to wykorzystuje. Prawo dżungli, kastowość, zamiłowanie do przemocy i zatracanie się w niej. Manipulacja, kłamstwa, coś za coś… Warto w ogóle ratować taki system? Przenosić go na inną planetę? Remender nie udziela odpowiedzi. Za to skrzętnie wykorzystuje ludzkie słabości, aby budować wciągającą historię o świecie pozbawionym nadziei na cokolwiek. Wplątując w swoją opowieść klasyczne motywy i schematy. Zaginione miasta, igrzyska śmierci, ogromne potwory, powstania, obalanie tyranów, straszliwie zdeformowane postacie i zemstę unoszącą się nad wszystkim. A gdzieś, w głębinach ludzkich dusz, tli się pragnienie, aby uwolnić od tego wszystkiego. Czasem wystarczy do tego tylko iskra, a czasem ta sama iskra potrafi spalić wszystko, nie oszczędzając nikogo ani niczego. Iście wybuchowy komiks. Pełne zanurzenie!
„Głębia: Ułuda nadziei”
Scenariusz: Rick Remender
Rysunek: Greg Tocchini
Non Stop Comics
2017