O ile poprzedni tom „Sagi” można było nazwać jednym z najcieplejszych i pozytywnych z dotychczasowych, to w siódmym wydaniu zbiorczym serii Vaughana i Staples już na początku dostajemy obuchem w twarz, ale nic to w porównaniu z nokautującym ciosem zadanym nam na ostatnich stronach opowieści o pięknej Alanie i dzielnym Marko. Słusznie podejrzewacie, że chodzi o uśmiercenie kolejnej postaci, ale w życiu nie podejrzewałbym Vaughana o wykonanie ruchu tak drastycznego, który zmiata w nicość kilka interesujących pomysłów czających się na horyzoncie. Tym samym po raz kolejny podkreśla nieprzewidywalność swojej opowieści, nieprzewidywalność trzymającą czytelników w szachu. Przecież nie przerwiecie lektury w tym właśnie momencie, nawet jeżeli jesteście ultrawrażliwi na ludzką krzywdę i niesprawiedliwość świata. Zostaje tylko wiara, i to niej w głównej mierze jest poświęcony omawiany tom. A wszystko zaczęło się od tego, że drzewu-rakiecie zabrakło paliwa. Jedynym wyjściem z sytuacji dla kosmicznej rodziny jest lądowanie na komecie Phang, o którą śmiertelny bój od zawsze toczą rogaci ze skrzydlatymi. Mknąca przez czarną pustynię wszechświata „maszynka do mięsa” dała się we znaki niejednemu z bohaterów „Sagi”.
W powietrzu czuć nadchodzącą, nieunikniona katastrofę, zarówno w wymiarze globalnym, jak i indywidualnym, jednak spychaną przez nowych i starych aktorów tej sztuki poza granice świadomości. Tak jakby pewne rzeczy nigdy nie miały się wydarzyć. Część z nich oddaje się wierze w Boga – słodko wyglądające gryzoniopodobne plemię, które straciło w konflikcie wszystko, co miało, i znalazło się pod opieką Alany spodziewającej się kolejnego dziecka. Instynkty macierzyńskie biorą górę nad instynktem przetrwania, co w sytuacji ciągłego zagrożenia niezbyt dobrze wróży na przyszłość. Trzeźwo na zaistniałe wydarzenie reagują tylko Książę Robot IV, choć coraz mniej radzący sobie z własnymi uczuciami, i chłodna, nieco agresywna w obejściu Petrichor, która dołączyła do uciekinierów w poprzednim tomie. Do głosu coraz częściej dochodzi Hazel. Tym razem dziewczynka doświadcza nieodwracalnej straty i zaznaje smaku pierwszego pocałunku. Można uznać ją za sprawczynię całego zamieszania na Phang, ale kara za wypowiedziane słowa w kierunku jej opiekunki, Izabel, jest zdecydowanie za surowa. Vaughan nie byłby sobą, gdyby na scenę nie wprowadził kolejnego czarnego charakteru. Życie Hazel i jej rodziców nadal jest warte wysyłania kolejnych łowców nagród, tym razem zadania podejmuje się Maszerujący, czyli syjamscy bliźnięta mający w zanadrzu niejedną sztuczkę. Sam Maszerujący, choć śmiertelnie niebezpieczny, to na tle spisku, do którego swoją rękę przyłożyła Gwendolyn (pamiętacie jeszcze byłą Marka?), jest niczym groteskowa mrówka wśród społeczności odmieńców zamieszkujących Phang. Czymże bowiem jest życie jednostki w ogólnym rozrachunku przemijającego (?) konfliktu?
Jak zwykle stosunki między bohaterami są mocno napięte. Mimo że ich więzi zacieśniają się z każdą pokonaną przeszkodą i w obliczu nowych zagrożeń, to jednak żadne z nich nie zapomina, kim jest, jak się znalazło w danej sytuacji i dokąd zmierza. Własne interesy pewnie wzięłyby górę, gdyby nie obecność spajającej wszystkich Hazel. Dzieci potrafią czynić cuda. Dlatego ciągłe dogryzanie sobie nawzajem i wymyślanie nowych wyzwisk jest tylko wentylem bezpieczeństwa dla wybuchowej międzyrasowej mieszanki, z której Vaughan potrafi wycisnąć niewyobrażalne pokłady emocji. Równie udanie partneruje mu Fiona Staples (co przecież nie może dziwić). Tym razem porzuca nieograniczoną paletę barw na rzecz mocno stonowanych kolorów, kreując brudny, zimny, mroczny krajobraz pogrążonej w walkach Phang. Groza wypełnia wnętrza ruin i zakamarki ulic. Trupy leżą z wnętrznościami na wierzchu, a dziwne grzyby zasiedlają zniszczony świat. Ale i tak najstraszniejsze jest to, co czai się w kosmicznej przestrzeni…
Saga trwa nadal.
„Saga”, tom 7
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunek: Fiona Staples
Mucha Comics
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.