Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Skok w marzenia

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
23.11.2017

Wyłącz myślenie i już nie włączaj dopóki, dopóty przenosisz się z bohaterami w czasie. Nieważne, z którymi – ekspertami, łowcami przygód, naukowcami, przypadkowymi ofiarami…  Nie ma sensu. I tak nic z tego nie pojmiesz, a jeżeli zaczniesz próbować zrozumieć, to przepadłeś. Bo albo będziesz brnął w to dalej i dalej, aż obronisz doktorat z wiedzy do niczego ci niepotrzebnej, albo odrzucisz wszystkie zalety dzieła, które pierwotnie cię tak urzekło. I wtedy zrobisz wszystko, by cofnąć się w czasie. Tak więc… zacznij się dobrze bawić.

Dla części mojego pokolenia dwie podróże w czasie będą wyjątkowo ważne, w tym jedna jest tą udaną, pokazującą, że się da i że może to być przeżycie wspaniałe, wybiegające poza nasze ograniczone horyzonty, jednocześnie tak swojskie, bliskie sercu i marzeniom. Za jej sterami stał Robert Zemeckis i jego dwaj oficerowie pokładowi – Michael J. Fox, znany lepiej jako Marty McFly, oraz Christopher Lloyd, dla nieznajomych i przyjaciół dr Emmett Brown. Druga zaś pokazała, że nawet jeżeli na początku był to dobry pomysł, to z upływającym czasem zostaje rozniesiony na drobne cząsteczki cały entuzjazm podróżujących. I nawet jeżeli świat miał paść od nuklearnego ciosu, to trzeba było szukać innego sposobu niż zabawa w eliminowanie za sprawą cyborgów o kwadratowych szczękach.

Mark Millar i Sean Murphy w „Chrononautach” idą w ślady kapitana Zemeckisa, choć już nie tak subtelnie, stawiając na widowiskowość i zabójcze tempo. Wydobywają na pierwszy plan ludzkie pragnienia i łaknienie poznania. Skoro potrafimy latać, zostały nam jeszcze dwie sprawy do załatwienia: uzyskanie nieśmiertelności i budowa wehikułu czasu. Nie ma co się dziwić, że doktorzy Quinn i Reilly, kiedy już mają okazję pozostać w strumieniu czasu, po prostu to robią. Bez sensu wracać do przeszłości/przyszłości/teraźniejszości/rzeczywistości…, ech… punktu wyjścia, skoro teraz mogą i zostają królami życia, balansując między epokami, zmieniając historię i dopasowując ją do swoich potrzeb. W domniemaniu – nie szkodząc temu światu, który już się wydarzył i który się dopiero wydarzy.

Sean Murphy z zawrotną prędkością oprowadza nas po atrakcyjnych miejscach. Gnamy przez wieki targane ludzkimi słabościami do zabawy, wojny i rozpusty. Niezdrowa ambicja, zazdrość i małostkowość zawsze obracały się przeciwko nam. Quinn i Reilly nie są wyjątkami. Nawet bogowie upadają. Ten zwrot fabularny jest wodą na młyn dla Murphy’ego, który popisuje się swoimi umiejętnościami, wizualizując ekscytujący pościg rozgrywający się na kartach historii za dwójką niesfornych chrononautów. Ich brawurowo pędzący czerwono-czarny De Tomaso Pantera GTS godnie zastępuje najsłynniejszy wehikuł czasu – DeLoreana DMC-12. Sam Murphy popuszcza wodze fantazji, rysując dinozaury, czołgi, wyścigi rydwanów i wszystko, czego dusza zapragnie. Przy tym mam wrażenie, że pomysłów na wyścig dookoła czasu starczyłoby mu na zrealizowanie w takiej formie całego albumu, a nie tylko tych kilku stron.

Mark Millar ma dryg do pisania historii widowiskowych, utrzymanych w komediowym tonie. Zarazem bohaterami jego komiksów są postacie znajdujące się na marginesie społeczeństwa, czy to z powodów ekonomicznych, czy emocjonalnych. Takie, które mają coś do udowodnienia i nie boją się marzyć. Quinn i Reilly wpisują się w ten schemat. Niewiele o nich wiemy, ale to, co Millar przemyca między dialogami, pozwala na zbudowanie sobie pewnego obrazu na temat obu przyjaciół. Może miejscami scenariusz popada w zbytnią ckliwość (wątek rodzinny Quinna), ale stworzony na kontraście między jednostkami wykluczonymi a wielką, poważną nauką, pcha akcję do przodu. Nikt racjonalnie myślący nie pozwoliłby sobie na takie działania jak Quinn i Reilly. I o to właśnie chodzi. Światu są potrzebni bohaterowie odrzucający ład i porządek. Wpływający na wyobraźnię mas. Dający społeczeństwu wyjątkowe chwile radości. Motywując ludzkość do działania, podążania za marzeniami. Droga ta zazwyczaj szybko się urywa i trochę szkoda, że Millar nie zakończył swojej historii w jednoznacznie wskazującym zawieszeniu, jak uczynił to George Roy Hill w 1969 roku w filmie, do którego Murphy nawiązał, tworząc alternatywną okładkę zeszytu czwartego „Chrononautów”…

Ale wy już zapewne wiecie, jak to naprawić. Tylko nie utknijcie za długo w erze nowojorskiej prohibicji, tańcząc charlestona ze słodkimi panienkami Murphy’ego i uważajcie na francuskie okopy, do których łatwo wpaść. Aha, i pozdrówcie Kennedy’ego. Dobrej zabawy!

 

„Chrononauci”

Scenariusz: Mark Millar

Rysunek: Sean Murphy

Non Stop Comics

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu NON STOP COMICS za egzemplarz recenzencki.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry