Jest coś paraliżującego w czołgach. To załoga skazana na śmierć w wielkiej, ciasnej metalowej puszce. Bez ekskluzywnej możliwości katapultowania się w powietrze jak w samolotach, nawet jeżeli to niewiele daje, to zawsze jest szansa. Czołgi ze swoim charakterystycznym odgłosem poruszających się gąsienic, zbliżającej się śmierci to w końcu postrach piechoty. Walka z nimi zawsze przypomina pojedynek Dawida z Goliatem, z tym że zakończenie zazwyczaj bywa niekorzystne dla Dawida. Czołg jest przerażający, a jego grozę chyba najdoskonalej uchwycił Joseph Vilsmaier w „Stalingradzie” (1993).
Czołgom i ich załogom został poświęcony komiks „World of Tanks: Roll Out” pióra Gartha Ennisa, którego niesamowitą twórczość wojenną polski czytelnik miał już okazję poznać. Jest to publikacja niejako na otarcie łez, po nieudanym wejściu w rynek „Opowieści frontowych” i ostatecznym porzuceniu serii przez Planetę Komiksów (nadzieja umiera ostatnia) po jednym tomie. Wydawać się mogło, że pisanie pod franczyzę może narzucić pewne ograniczenia scenarzyście. Sam obawiałem się o jakość historii, czytając w zapowiedzi: „…wkrótce żołnierze odkrywają, że Snakebite, ich czołg Cromwell, znacząco różni się od innych tego typu maszyn…”. Wyobraźnia zaczęła podpowiadać niestworzone rzeczy związane z grą, w którą miałem przyjemność zmierzyć się zaledwie raz w życiu. Po lekturze okazało się, że obawy były zbyteczne. Zauważyć za to można, że „Roll Out” to historia utrzymana w dużo lżejszym tonie niż wspomniane „Opowieści frontowe” czy genialne „Opowieści wojenne”.
Twórczość Ennisa cechuje m.in. duże poczucie humoru będące nieodzownym elementem omawianej historii. Po lekturze odnieść można wrażenie, że Ennis stworzył dzieło nawiązujące do amerykańskiego kina wojennego z lat 60. i 70., w którym to w przeważającej części wojna była przedstawiana jako męska przygoda. Czasem poważniejsza, a czasem zwariowana, jak w „Złocie dla zuchwałych” (1970) Briana G. Huttona. Irlandzki scenarzysta opiera swoje wojenne komiksy w pierwszej kolejności na postaciach, nie na wydarzeniach. Wojna to jedna wielka arena. Niezależnie od szerokości geograficznej wszędzie ginie się tak samo. Wróg czyha na twoje życie, a zadanie ułatwiają mu nieudolni przełożeni zajmujący się zapisaniem swoich nazwisk na kartach historii. Oczywiście bohaterowie są umiejscowieni w konkretnym czasie i miejscu, będącymi punktem odniesienia dla czytelnika (w tym przypadku akcja zaczyna się niedługo po inwazji aliantów w Normandii 1944 roku).
Twórca „Kaznodziei” lubi opowiadać historię z perspektywy różnych nacji toczących bój podczas II wojny światowej. Tym razem na warsztat bierze doświadczoną niemiecką załogę pantery dowodzoną przez hauptmanna Karla Krafta i początkującą brytyjską załogę cromwella pod dowództwem podporucznika Simona Linneta. Jedni i drudzy chcą przetrwać wycieczkę do Francji. Jedni i drudzy będą musieli wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i wyciągnąć maksimum ze swoich maszyn. Ennis nie wartościuje żołnierzy, nie dzieli ich na dobrych i złych. W czasie wojny to pojęcia tracące swoje znaczenie. Przywdziewając mundur, wszyscy jadą na tym samym wózku. Nikomu nie można odmówić miana bohaterów, przecież każdy walczy za swój kraj. Chcąc nie chcąc. Przy czym nie ma mowy o tym, by scenarzysta stosował jakieś pompatyczne zabiegi (sceny i dialogi). Odwaga, wola przeżycia, strach czy po prostu unikanie niebezpiecznych sytuacji, a przede wszystkim zrozumienie dla przeciwnika – tym kierują się żołnierze Ennisa.
Mimo przygodowego charakteru nie jest to komiks bezkrytycznie odnoszący się do wojny i działań w ramach jej prowadzonych. Oczami jednych i drugich obserwujemy bestialstwo ludzi, dla których rozkaz do doskonała wymówka dla zabijania. Niszczenia domostw, które i tak okazuje się bezcelowe. Taktyki, która sprowadza bezrefleksyjną śmierć na własnych podwładnych. Uwidacznia się to w dialogach, a także w clou całej opowieści – efektownych pojedynkach czołgów ukazujących siłę niemieckiej myśli technologicznej, tak kontestowanej przez Krafta w przypływach furii i rozczarowania, przeciwstawiającej się zalewającej Normandię fali alianckich czołgów. Są one pożywką dla panter i tygrysów, które rozszarpują te pojazdy na strzępy. Oczywiście na dłuższą metę nie mają szans z nieograniczonymi siłami aliantów, ale potrafią skutecznie obniżyć ich morale.
W rysunkach Carlosa Ezquerry (zeszyty 1-2) i P.J. Holdena (zeszyty 3-5) uchwycono siłę, niszczycielskość i niezgrabność panter i cromwelli. Obaj często zmieniają plany, dynamizując akcję. Ilustracje nie są efektowne, ale same maszyny i ich starcia ogląda się z przyjemnością. Gorzej, kiedy przychodzi do prezentowania ludzkich sylwetek. Ezquerra nadał każdej postaci indywidualny, ale też dość stereotypowy rys. Mimika często opiera się na zaledwie kilku postawionych kreskach. Czasem rysy zupełnie się rozłażą, szczególnie w oddaleniach, ale kompozycja plansz i sprawnie zaprezentowana mowa ciała rekompensują pewne niedostatki. Holden zaś operuje nieco surowszą kreską, często tylko zarysowując drugi plan. Bohaterowie też nierzadko przyjmują dość dziwne, nienaturalne pozy. Za to bardzo dobrze wychodzą mu splashe. Ogółem rysunki dobrze komponują się ze scenariuszem, który jest na tyle zajmujący, że często nie zwraca się uwagi na niedociągnięcia rysowników. Tym bardziej że całość z wyczuciem pokolorował Michael Atiyeh.
Mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo wydawcy w sprawie wojennej twórczości Gartha Ennisa i oddanego mu zastępu rysowników. „Roll Out” to przednia rozrywka, a dla wielbicieli komiksu wojennego, który na naszym rynku nie ma najsilniejszej pozycji, to kolejna możliwość obcowania z tym, co interesuje ich najbardziej. Każdy wojenny komiks szalonego Irlandczyka wart jest stoczenia najcięższej batalii.
„World of Tanks: Roll Out”
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunek: Carlos Ezquerra, P.J. Holden
Merlin Publishing
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MERLIN PUBLISHING za egzemplarz recenzencki.