Pierwszy tom przygód Misia Zbysia i jego nieocenionego partnera Borsuka Mruka stał się najczęściej czytanym przeze mnie komiksem w tym roku. Mało tego – w moim przypadku to chyba najczęściej czytany komiks ostatnich 10 lat, a z czasem pewnie stanie się niedoścignionym rekordzistą wszech czasów, przynajmniej dopóki Maciej Jasiński i Piotr Nowacki nie stworzą czegoś, co może przebić ich pierwotne dokonanie. To znaczy już to zrobili, dzięki publikacji „Skarbu kapitana Czarnofutrzastego”, tyle tylko, że nie ma w nim żadnego auta, co na razie skutecznie odsuwa czwarty tom na dalszy plan. „Lis, ule i miodowe kule” jest pierwszym wyborem wieczornej lektury pewnego niespełna trzyletniego chłopca.
Skoro tak jest, to znaczy, że dzieło autorów jest w pełni udane. Przecież dzieci nie mogą się mylić, a dodruk nie wziął się z niczego, prawda? Sam po obcowaniu z niesfornym lisem, który para się kradzieżą miodu z pszczelego królestwa, jestem zauroczony zarówno prościutkim scenariuszem Jasińskiego, jak i rysunkami Nowackiego, a dokładniej tego, jak bardzo trafiają w oczekiwania maluchów. Oczywiście wybaczam pewne potknięcia (zupełnie niezrozumiałe dla mnie użycie sformułowania „następnego dnia” przy rozwiązaniu akcji). Skoro się czepiam, zrobię to jeszcze raz i to będzie już koniec. Żałuję, że panowie nie zdecydowali się na użycie większej liczby onomatopej, które dla dziecka mają także charakter poznawczy. Na przykład niema plansza przedstawiająca śledzenie lisa przez Zbysia i Mruka. Aż czułem się nieswojo, patrząc na nią. I za każdym razem kiedy docieram do tego momentu, mam w głowie ciche „tup, tup, tup”. Przynajmniej wiadomo, jakie dźwięki wydają pancerniki, sam się nad tym nie zastanawiałem, teraz już wiem, za to mój syn wie, że takie zwierzęta w ogóle istnieją. I dziecko szczęśliwe, i rodzic zadowolony.
Przyznaję, że rysunki Piotra Nowackiego najbardziej podobają mi się w tym tomie. Może to dzięki delikatnej, lecz widocznej ewolucji w wyglądzie głównych bohaterów, a może przez idealnie dopasowaną kolorystykę Norberta Rybarczyka, a może dlatego, że Nowacki miał do narysowania rzeczywistość bliższą widokowi zza naszych okien. Och, tak piękna dżungla i słońce… Dziki Zachód i Kosmos są fajne, ale dalekie od tego, co można zobaczyć na ulicach. Zupełnie inaczej odbiera się każdą warstwę komiksu czytanego razem z dzieckiem. Kiedy obserwuje się jego reakcje na zastane sytuacje: „Czemu kran się wygiął?”, „Dlaczego wyważy drzwi?”. Gdy rysunki wciągają je w ten świat oczywiście dzięki niezawodnym rozkładówkom. Co ciekawe maluch odnajduje na nich poszczególnych bohaterów z szybkością błyskawicy.
Scenariusz nie jest skomplikowany ani być nie powinien. Za to daje spore pole do popisu dla rysownika. Zbyś i Mruk niczym agenci Jej Królewskiej Mości pokonują świat za pomocą łodzi, balonu, a nawet na grzbiecie pancernika. Mierzą się ze sztormem, z balonowym balastem i ze stogiem siana. Węszą w porcie, dżungli i ciasnych zaułkach miasta, przy tym zawsze spotykają na swojej drodze jakiegoś przyjaznego futrzaka skorego do pomocy. Autorzy kreują świat bezpieczny i przyjazny. Przynajmniej do czasu zamieszania się Zbysia i Mruka w aferę ze skarbem kapitana Czarnofutrzastego.
Jasiński i Nowacki zrobili duży krok do przodu, tworząc tym razem komiks dla starszaka. Miś i Borsuk dojrzeli, w szczególności ten drugi, który jakby mniej narzeka, staje się bardziej aktywnym uczestnikiem zaistniałych wydarzeń. Potrafi wyrwać przyjaciół z prawdziwych tarapatów. Zbyś zaś nadal jest przezorny, opiekuńczy i chętny do pomocy. Nic mu nie przeszkodzi w zaangażowaniu się w sprawę. Fabuła nie jest już taka niewinna. Dostajemy prawdziwą intrygę z twistem fabularnym. Model – ktoś coś ukradł, my go złapiemy – znany z poprzednich trzech tomów, również odchodzi w zapomnienie. Tym razem w grę wchodzą porwanie i poszukiwanie skarbu. Osadzenie akcji w pirackiej scenerii wychodzi dużo naturalniej od wyprawy na Dziki Zachód.
Nowacki zachował standardowy podział plansz na dwa kadry, a nowy kolorysta Tomasz Kaczkowski, mam wrażenie, chciał osiągnąć efekt zbliżony do prac Rybarczyka. Oczywiście widać różnicę między nimi, choćby w kolorystyce plansz rozgrywających się nocą. Ogółem raz barwy są bardziej stonowane, nieco chłodniejsze, innym razem bardziej nasycone, cieplejsze od dokonań Rybarczyka. Bądź co bądź kolorystyka nadal pozostaje silną stroną serii. Warto też zwrócić uwagę na rozkładówki w tym tomie, wymagające od czytelnika prawdziwego skupienia i zaangażowania. Jasiński tak jak w tomie „Kosmos to za mało” zwraca się przy pomocy swoich bohaterów do odbiorców lektury. Rzucone w eter pytanie Zbysia: „Czy ktoś zapamiętał, jak on wyglądał?”, czy bezpośrednie skierowanie słów Mruka: „Drogie dzieci, tu wasz Mruk…”, powodują większą interakcję miedzy nimi a czytelnikami. Bardzo dobrze, że scenarzysta ponownie korzysta z tych rozwiązań.
Skoro seria ewoluuje, co jest widoczne gołym okiem i świadczy o zaangażowaniu autorów w swoją pracę, zastanawiam się tylko nad jednym. Czy Zbyś i Mruk spotkają na swojej drodze zombie? Na razie wolałbym nie. Już i tak nie łatwo jest mi wytłumaczyć, dlaczego rekin chciał pożreć głównych bohaterów. Z drugiej strony rozkładówka z zombie... Przecież dzieci dorastają.
„Detektyw Miś Zbyś na tropie: Lis, ule i miodowe kule” wydanie drugie (poprawione), „Skarb kapitana Czarnofutrzastego”
Scenariusz: Maciej Jasiński
Rysunek: Piotr Nowacki
Kultura Gniewu
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarze recenzenckie.