Nie spodziewałem się, że Guy Delisle może zrobić tak kapitalny komiks o monotonii życia codziennego zakładnika porwanego przez grupę Czeczenów. Zanim podszedłem do lektury, z kilkoma osobami zastanawialiśmy się, jaki to będzie komiks, a nawet nie ukrywam, troszkę żartowaliśmy sobie z tego, co może się w nim dziać, czyli w domyśle – nie za wiele na tak wielu stronach. Może to będzie jakieś artystyczne odchylenie w twórczości Delisle’a, ewentualnie ciężkostrawna opowiastka, która niekoniecznie musiała powstać. Nic z tych rzeczy. Po lekturze tych 430 plansz chylę czoła przed kanadyjskim autorem i zastanawiam się już tylko nad jednym – czy jest to jego najlepsze dzieło? I z każdym dniem przekonuję się do tego coraz bardziej.
Delisle tym razem skupia się na człowieku, a nie na miejscu, jak to działo się w jego słynnych już travelogue’ach. Christophe André jest pracownikiem pozarządowej organizacji medycznej działającej na Kaukazie. W nocy z pierwszego na drugiego lipca 1997 roku z Nazrania uprowadza go niewielka grupa Czeczenów. Z początku myśli, że jest to napad rabunkowy, ale nic z tych rzeczy. Rzeczywistość jest znacznie okrutniejsza dla André, który zostaje skazany na przechodzenie kilkumiesięcznych katuszy, będąc przykutym kajdankami do kaloryfera, śpiąc na materacu i jedząc codziennie tę samą zupę na obiad. Oczywiście katusze należy wziąć tu w cudzysłów. Nie ma mowy o żadnej przemocy wymierzonej w jego stronę. Został porwany dla okupu, nie dla ofiary. Jednak André musi walczyć, by przeżyć. Zrobić wszystko, by nie zatracić się w domysłach i gnębiących go czarnych myślach. Szczegółów może się tylko domyślać na podstawie zachowań jego oprawców. Kiedy pozuje do zdjęcia, zostaje nagrany, dostaje gazetę do ręki…
Gdzieś w tle, w wielkim świecie, z dala od małego, ciemnego pokoiku, w którym jest przetrzymywany, toczy się walka o jego uwolnienie. Przynajmniej taką żywi nadzieję. Delisle nie opuszcza Christophe’a nawet na krok. Zawsze jest obok niego, podczas odpoczynku, prowizorycznych kąpieli branych raz na jakiś czas, toalety, przenoszenia z miejsca na miejsce czy uroczystości, na którą zostaje zaproszony, by wypić jednego głębszego, lub seansu VHS dotyczącego szkolenia czeczeńskich bojowników, a wraz z nim czytelnicy. Dlatego my również nie mamy żadnego oglądu sytuacji. Jesteśmy uwięzieni w tych samym pomieszczeniach co André. Stajemy się zakładnikami i zaczynamy odczuwać niepokój. Nie tylko o bohatera, lecz także z powodu fascynacji tą opowieścią. „Boże, jak dobrze się to czyta” – powiemy, zapominając o dramacie uwięzionego i wielu mu podobnych, którzy nie mieli tyle szczęścia albo go mieć nie będą.
Powtarzalność kadrów – jedzenie, leżenie, spanie, siadanie, przewracanie się z boku na bok, patrzenie w sufit (rany, ile razy w tym komiksie pojawił się sufit!) buduje rytm, który wprowadza czytelnika w trans. Nie sposób oderwać się od lektury „Zakładnika”. Zaczynamy wczuwać się sytuację Christophe’a. W jego położenie (dosłownie i w przenośni). Polemizować z hipotetycznymi rozważaniami sposobów na ucieczkę. Tym bardziej że porywacze wcale nie należą do geniuszy zbrodni. Zdarza się im pozostawić broń w zasięgu rąk porwanego. Zapomnieć przykuć go do grzejnika, zostawić otwarte drzwi od pomieszczenia, w którym jest przetrzymywany. Okazji jest wiele, a może tak niewiele i dlatego budzą tyle emocji.
Nawet przez zamknięte drzwi Delisle potrafi przemycić obraz republiki spustoszonej pierwszą wojną czeczeńską. Miejsca zrujnowanego, biednego, zróżnicowanego społecznie. W którym towarzyszem każdego mężczyzny jest kałasznikow. Dieta jest ograniczona, za to doskonale smakuje, szczególnie w ustach zakładnika. Domy są obskurne i zagracone. Sąsiedzi są zobojętnieni na porwania. Policjantom brakuje dyscypliny, a wódka jednoczy, odrzucając wszelkie bariery kulturowe i językowe. Szaro-bury jest ten kraj, jak barwy wykorzystane przez Delisle’a do stworzenia tego komiksu. Na szczęście wszystko zostało tu przefiltrowane przez wyjątkowe poczucie humoru Kanadyjczyka. Dlatego mimo że rozmyślania Christophe’a są gorzkie, ironiczne, jękliwe, zrzędliwe, to częstą są także zabawne. Taki śmiech przez łzy człowieka uwięzionego w ideologicznym absurdzie. Gdzie milion dolarów okupu jest kluczem do rozwiązania sprawy, której rozwiązać przecież się nie da.
Monotonia przedstawionych wydarzeń przygotowuje czytelnika do niezwykle ekscytującego finału. Niczym „Operacja Argo” Bena Afflecka podnosi ciśnienie i ściska za serce. Napięcie sięga zenitu, choć tak naprawdę nie dzieje się nic spektakularnego. Delisle po prostu mistrzowsko prowadzi narrację opartą na opowieści Christophe’a. Przekazuje w nasze ręce dzieło niełatwe, wartkie, pasjonujące i wzruszające. Obaj wyszli z tej bitwy zwycięsko.
„Zakładnik. Historia ucieczki”
Scenariusz i rysunek: Guy Delisle
Kultura Gniewu
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.