Czytanie regulaminów jest czynnością frustrującą. Nikt tego chyba nie lubi. Kolejne punkty, kolejne ograniczenia i wyobrażanie sobie, w jaki sposób, z najmniejszymi stratami dla własnej wolności, dostosować się do nich. Krótko mówiąc, negocjowanie z samym sobą kompromisów. Co innego, kiedy sami opracowujemy dla siebie „regulaminy”, zestawy rzeczy i czynności priorytetowych i tych, których należy unikać. W tym przypadku to my ustalamy reguły gry. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, w jakiej roli występujemy, zbiór reguł obowiązuje. My zaś, niezależnie od tego, kto weryfikuje zgodność z regulaminem, podlegamy ocenie. Więcej – jeśli my sami to robimy, ocena może być surowsza (jeśli nie folgujemy sobie w złożonych samym sobie obietnicom). Regulaminowa frustracja u niektórych może więc przybrać postać dręczącego dyskomfortu – po co mi były te wszystkie nakazy, zakazy i wskazówki, jeśli tak ochoczo je pomijam?!
Na tylnej okładce „Regulaminu na lato” jest jedna linijka tekstu. Dwa krótkie zdania, które, jeśli przyjrzeć im się bliżej, ujawniają naprawdę złowieszczy sens: „Nigdy nie łam zasad. Szczególnie jeśli ich nie rozumiesz”. W głowie kogoś, kogo prześladuje poczucie, że żadnym regułom nie umie lub nie chce się podporządkować, rodzi się niejasna myśl o bardzo prawdopodobnej porażce. Jak to o porażce, dlaczego? Czy wolna wola (robię, co chcę, co uważam za słuszne, a nie to, co muszę) wyklucza sukces w postaci satysfakcji i zadowolenia z życia? Może warto jednak spróbować pójść drogą wygodnie wytyczoną, nie eksperymentować? Wygoda. Oto słowo klucz. Regulaminy są wygodne. Jednocześnie dla konstruktorów i wykonawców. Wygoda jednak czasem może się znużyć. Poukładane myśli, jasne relacje, czytelny sens zdarzeń – to nie brzmi źle. Źle zaczyna być w momencie, gdy zdajemy sobie sprawę, że ta sytuacja się nie zmienia. Nic nowego, nic niepokojącego, nic zaskakującego, a więc nic ekstatycznego, nic nagle promiennego nie ma prawa przydarzyć się tym, którzy są wierni zasadom, regulaminom, prawom.
„Regulamin na lato” można czytać jak antidotum na te niedogodności i lęki. Lato, wakacje, nie ma szkoły ani dorosłych. Są tylko dwaj chłopcy, z których jeden (starszy) uczy drugiego (młodszego) pod pozorem nieco absurdalnej gry, jak żyć. Za duże słowa? Nadinterpretacja? Nie do końca. Shaun Tan dyskretnie i poetycko, a jednocześnie w jakimś sensie bezlitośnie obala mit beztroskiego dzieciństwa. Jest nie tylko autorem uroczych, odrealnionych, wieloznacznie tajemniczych obrazów, lecz także przenikliwym obserwatorem ludzkich emocji i lęków. Każdy jego album można traktować jako wizualizację niedostrzegalnych w potocznych relacjach procesów psychicznych. „Regulamin na lato” nie jest wyjątkiem. Pierwsza rozkładówka, zaraz po stronie tytułowej, nie zawiera żadnego tekstu, przedstawia panoramiczny widok opustoszałego przedmieścia, a na środku ulicy dwie postacie. Jeden chłopak szepcze coś drugiemu do ucha. Ten słucha uważnie, a my na kolejnych stronach książki z coraz większą konsternacją dowiadujemy się, co też takiego słyszy.
Niewielka książeczka Shauna Tana, wznowiona przez Kulturę Gniewu po kilku latach od pierwszego wydania, jest – jak zwykle w przypadku tego autora – bogata formalnie. Jak zwykle prezentuje obrazy pełne niekonwencjonalnych, trochę onirycznych, trochę mrocznych przestrzeni, wyrafinowanych fantastycznych stworzeń, urządzeń, maszyn i na wpół ożywionych przedmiotów, a jedocześnie ma wyjątkowo prostą, przejrzystą strukturę. Format albumu jest prawie kwadratowy, każda rozkładówka składa się z pustej strony, nieco tylko zagryzmolonej dziecięcą ręką, z pojedynczym zdaniem pośrodku (jeden nakaz, jeden zakaz, jeden z punktów regulaminu) i strony w całości wypełnionej ilustracją. Jedno z drugim łączy się w sposób, delikatnie rzecz ujmując, zagadkowy. W pierwszym momencie trudno dostrzec związek między tekstem i obrazem, nie ma tu żadnych otwartych tekstów dla czytelnika. To właśnie jest największą siłą „Regulaminu na lato” – jest czytelny dopiero wtedy, gdy wkomponujemy własne wątpliwości, lęki i opanowujące je reguły w otwarty sens słowno-wizualnych kalamburów autora. Efekty mogą być zaskakujące, warto spróbować, w końcu albumik jest opatrzony dedykacją „dla małych i dużych”. Może lato minęło, może dzieciństwo minęło, może trudno przyznać, że każdemu z nas towarzyszy figura „starszego brata”, który szepcze nam do ucha groźnie brzmiące prawdy, ale… czasami warto uważnie posłuchać, co ma do powiedzenia.
„Regulamin na lato”
Scenariusz i rysunek: Shaun Tan
Kultura Gniewu
2017 (wydanie drugie)
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.