Czego to zakochany kowboj nie zarobi dla ukochanej niewiasty? Wydawać się mogło, że stary, poczciwy Red Dust w końcu znalazł miejsce, w którym będzie mógł osiąść i wieść spokojne życie farmera. Ranczo Duncanów oferowało mu to wszystko, czego pragnął, a jednak miejsce Dusta jest tam, gdzie są kłopoty. Kiedy okazuje się, że Comanche utknęła w oblężonym przez rodzinę Ruhmannów i ich małą, prywatną armię forcie Summerfield, Dust nie zastanawia ani chwili dłużej i postanawia pomóc sześciu jeźdźcom, którzy przybyli na ranczo, prosząc go o pomoc. Tymi jeźdźcami są byli stróże prawa dowodzeni przez znanego nam szeryfa Wallace’a, przełożonego Dusta z Greenstone Falls. Dutch Kruger, Lover Lash, Concho, Rabin i Wabash – każdy z nich ma prywatne porachunki z Ruhmannami. Wszyscy razem tworzą kolejne wcielenie siedmiu wspaniałych, gotowe do największych poświęceń. Nie tak romantyczne jak w filmie Johna Sturgesa (1960) i na szczęście nie tak efekciarskie jak w obrazie Antoine’a Fuquy (2016).
Ciężko nazwać tę grupę mężczyzn wspaniałymi. To ludzie pełni wad, o zakazanych mordach i skłonnościach do przemocy. Pamiętliwi, małostkowi, dogryzający sobie. Każdy z nich ma inny światopogląd, a jednak łączy ich wspólny cel potrafiący zjednoczyć tak diametralnie różniące się osobowości. Łączą ich też srebrne gwiazdy stanowiące prawo. Zemsta na Ruhmannach to coś więcej niż wyrównanie rachunków. To służba społeczeństwu znajdującemu się w potrzasku między krwiożerczymi bandytami a zbiurokratyzowanym prawem, które często wymyka się zdrowemu rozsądkowi. Tak jak to działo się w „Czerwonym niebie na Laramie” i „Mrocznej pustyni”. Tylko że na prawie zbudowany jest ład i porządek…
Greg i Hermann oddają tym tomem hołd szeryfom wykonującym, bądź nie, swoje obowiązki, kształtując przy tym Dziki Zachód. Będący zawsze na pierwszej linii strzału albo… przekupstwa. Oczywiście autorzy nie mają zamiaru tu nikogo rozliczać z jakości sprawowanej funkcji. Zaznaczają tylko, że szeryf jako jedna z figur kształtującej się wielkiej Ameryki daleki był od szlachetnego wizerunku, tak skrupulatnie kreowanego w kinie przez Johna Wayne’a czy Gary’ego Coopera. No może oprócz Reda Dusta stojącego w opozycji do swoich kompanów na niemal każdej płaszczyźnie.
„Szeryfowie” zdecydowanie wyróżniają się na tle pozostałych tomów. Greg znów piszę historię pełną melancholii i tęsknoty. Ponownie porusza kwestie cywilizacyjne, tym jednak razem przemycając je w świetnych dialogach, a nie jak w poprzednich tomach – opierając scenariusz na konflikcie starego z nowym. To, co jest znacząco inne, to operowanie Grega patosem. Wyważonym i w pełni uzasadnionym. Czytając ostatnią stronę „Szeryfów”, trudno uciec od skojarzeń z ostatnią sceną „Alamo” (1960) Johna Wayne’a – choć obie są znacząco różne, to ich wzniosłość ściska tak samo mocno za serce. W ogóle przewrotnie kończy się ten komiks. Przecież zaczyna się niczym spaghetti western Sergio Leone. Szczerzący się, brudny i niemogący ustać w jednym miejscu Concho przybywa na ranczo Duncanów w poszukiwaniu Dusta. Nie wiadomo, dlaczego i po co. Z każdym kadrem narasta niepokój, a powietrzu czuć zagrożenie. Kiedy w dłoni Concha pojawia się rewolwer, napięcie sięga zenitu...
Kolejnym wyróżnikiem tego albumu jest nowy kolorysta. Tym razem scenariusz Grega i rysunki Hermanna zostały fantastycznie ubarwione przez Fraymonda. I jest to zmiana, która odmienia oblicze serii. Fraymond nakłada na ilustracje niesamowicie nasyconą paletę barw. Różnice między nim a Hermannem, który do tej pory odpowiadał za kolor, widać już od pierwszego kadru. Odcienie są niezwykle ciepłe, by nie powiedzieć gorące. Atmosfera w komiksie robi się duszniejsza, lepka, niemalże namacalna. Miejscami komiks przypomina wizualizacje piekielnych otchłani. Mistrzowskie operowanie światłocieniem tylko wzmaga to wrażenie. Szczególnie na planszy, kiedy Wallace przymierza się do wręczenia srebrnych gwiazd swoim kompanom. Wraz z Hermannem tworzą genialny duet. Belgijski twórca stworzył w „Szeryfach” jak do tej pory swoje najlepsze ilustracje, pełne rozmachu, diabelnie dynamiczne, ze znakomicie kadrowanymi sekwencjami, z mnóstwem szczegółów i pięknymi, dziewiczymi widokami.
Aż by się chciało, aby ósmy tom był dwa razy dłuższy. Opowiadana historia z pewnością daje do tego sposobność. Przydałoby się pogłębienie portretu psychologicznego rodziny Ruhmannów, którzy są źli i bestialscy, ponieważ tacy właśnie są. Niektóre zawiązanie wątków, chociażby spotkanie siedmiu i Księżycowej Plamy, wydaje się zbyt nieprawdopodobne. Z drugiej strony motyw ten rzuca wiele światła na towarzyszy Dusta. Należy pochwalić autorów za trzymanie się swoich standardów. Za to, jak garściami potrafią czerpać z westernowej tradycji, filtrując ją przez swoje własne poszukiwania i doświadczenia. Tworząc tym samym prawdziwy Dziki Zachód.
„Comanche: Szeryfowie”
Scenariusz: Greg
Rysunek: Hermann
Prószyński i S-ka
2017
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu PROSZYŃSKI i S-KA za egzemplarz recenzencki.