Czarny charakter kształtuje bohatera. Kim byliby Batman bez Jokera, Superman bez Lexa Luthora, Spider-Man bez Doctora Octopusa czy Thor bez Lokiego? Tylko manekinami wygłaszającymi kolejne frazesy (co i tak im się zdarza nader często). Nieciekawymi postaciami. Nudnymi bohaterami mogącymi co najwyżej przeprowadzić staruszkę przez skrzyżowanie albo zdjąć kota z drzewa. Ale kiedy naprzeciwko nich staje „szaleniec”, samozwańczy geniusz zbrodni mający na celu tylko wyrządzenie zła, wtedy zamaskowani herosi wspinają się na wyżyny swoich możliwości ku naszej nieposkromionej uciesze. Zaczyna się show, pal licho, że prawie zawsze z przewidywalnym zakończeniem. Dobro walczy ze złem. To nas podnieca, a potem… coraz to bardziej nuży. Staje się obojętne, aż zaczynamy podchodzić do całej tej sprawy z lekceważeniem.
Jednak od czasu do czasu dzieje się tak, że role zostają odwrócone. I wtedy w czytelników wstępuje na nowo pierwiastek zainteresowania. W komiksie superbohaterskim nie ma superbohaterów, bijatyk na moce ani umiejętności, lecz tylko ten znany już nam czarny charakter, który w końcu dopina swego i zwycięża. Tak właśnie jest w „Lokim” Roba Rodiego (scenariusz) i Esada Ribica (rysunek). Bóg kłamstwa w końcu zwycięża swojego brata Thora i zasiada na tronie Asgardu. Nieważne, jak to się stało (pewnie było to epickie starcie). Rodiego i Ribica interesuje tylko to, co dzieje się po przejęciu panowania przez Lokiego, a ściślej biorąc sam Loki.
Bóg kłamstwa, jak na ironię przystało, po osiągnięciu swojego upragnionego celu staje przed pustką. To gonienie króliczka kształtuje nasze życie. Złapanie go stawia nas w zupełnie nowej sytuacji, do której niby się przygotowywaliśmy (z niedowierzaniem, że kiedyś ona nastąpi), lecz gdy staje się faktem, nie potrafimy jej podołać. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Władza miała mieć słodki smak, a upokorzenie brata napawać dumą. W zamian tego Loki zaczyna rozmyślać. Prześladuje go przeszłość. Poznajemy go z zupełnie innej strony. Miota się między poczuciem obowiązku, honorem a zemstą. Nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia zależy od wysokości siedzenia.
Rodi daje dojść do głosu głównemu bohaterowi tej opowieści. Daje mu prawo do przedstawienia wydarzeń ze swojej perspektywy. Rzadkie prawo dla czarnych charakterów, którzy powstali po to, by być poligonem doświadczalnym dla umiejętności kryształowych superherosów. Ta perspektywa rzuca zupełnie nowe światło na samego Lokiego. Generuje dla niego współczucie. Może miejscami bóg kłamstwa nazbyt się nad sobą użala, ale nie ma wątpliwości, że nie jest on jedynie oprawcą i niegodziwcem. Jego los został zapisany. Ukształtowany przez przybranego ojca – Odyna. Przez mieszkańców Asgardu. Nic dziwnego, że największe spustoszenie w jego duszy nastąpiło w wieku dziecięcym.
Loki jednak jak żaden inny bohater (dobry czy zły) jest świadomy swoich poczynań. Rodi potrafi wydobyć z niego tę niebywałą mądrość. Miejscami nawet szlachetność, w przeciwieństwie do Ribica, który w swoich superrealistycznych rysunkach w każdym kadrze stara mu się odebrać jakikolwiek majestat. Skupia się tylko na brzydocie Lokiego. Spójrzcie na jego starczą, umęczoną twarz. Wątłe ciało. Okropną cerę, brak zęba na przedzie. To ma być król? Ribic rysuje Lokiego takiego, jakim chcą go widzieć mieszkańcy Asgardu i czytelnicy. Pierwsze wrażenie skreśla go w zupełności. Ta powierzchowność. O tym, co pod nią się kryje, wie tylko Loki.
Rodi i Ribic tworzą postać tragiczną. Loki, nawet gdy wygrywa, jest na przegranej pozycji. Jego rola została z góry określona. Wytrawny gracz, który zawsze będzie tylko „tym złym”. Ale może wszystko, co zobaczyliśmy oczami Lokiego, to tylko perfidne oszustwo? W końcu mamy do czynienia z bogiem kłamstwa. Nawet jeżeli tak jest, to jest to oszustwo najwyższej klasy. Majestatycznie narysowane i arcyciekawie napisane. Zaiste.
„Loki”
Scenariusz: Rob Rodi
Rysunek: Esad Ribic
Mucha Comics
2016
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.