Twórcy „Ranxa” witają w gnijącym świecie, gdzie Nowy Jork przypomina wnętrze śmieciarki, a Rzym – brudny kibel w zapyziałej knajpie. Ciężko w takim żyć. Na każdym kroku trzeba torować sobie drogę kopniakiem, pięścią i kosą. Nieważne, czy idziesz do uczciwej pracy (jeżeli w przyszłości będzie można jakąś za takową uznać), czy chcesz po prostu kupić kilka gramów czystej kokainy albo innego proszku dającego odlot i zapomnienie od otaczającej rzeczywistości. Tyczy się to zarówno ludzi, jak i maszyn pokroju Ranxa, które też mają swoje potrzeby i wymagania. Nastał czas, w którym słowa: „Życie jest piękne”, są ponurym żartem. Ćpanie, seks i obijanie mord to jedyne wartości, jakimi kierują się Ranx, jego ukochana dwunastoletnia Lubna i reszta skażonego bezcelowym życiem społeczeństwa. Jak żyć?
Tamburini i Liberatore stworzyli dzieło maksymalnie brutalne. Każde zdarzenie jest tu katalizatorem krwawej bitki i niepohamowanej rzezi. Dla tych, co nie lubią Elvisa – piła mechaniczna w łeb. Dla wielbicieli Brooke Shields – orgazm w płonącym bagażniku. Dla fanatyków „Ben-Hura” – katastrofa na jezdni. Wszystkie chwyty dozwolone. Bij, kop, gryź, strzelaj, dźgaj byle widowiskowo. W latach 80. taki show mógł budzić mieszane uczucia. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, panowie ani razu nie przekroczyli dobrego smaku. Przemoc w ich wykonaniu jest mocno karykaturalna, potrafi być nie tylko zabawna, ale i całkiem dosadna. Tanino Liberatore dba o to, by ta była efektowna, ale nie przesadza z fajerwerkami. Jest ona raczej machinalna. Unosi się w powietrzu. Nawet gdy na kolejnych planszach z pozoru nic się nie dzieje, to agresja jest zewsząd wyczuwalna. Pierwszy rozdział został stworzony czarno-białą kreską. Widać, że była to praca mocno undergroundowa. Od drugiego zaczyna się plastyczne rozpasanie. Realistyczny styl pełen szczegółów budujących ten okropny świat, oddający atmosferę zepsucia, wpływa na wszystkie zmysły czytelnika. Ciemne, brudne kolory nadają przerażającej głębi każdemu z miejsc. Nie ma tu rzeczy pięknych. Są za to wytrawne, niczym najlepsze wino, ilustracje. W rozdziale szóstym Liberatore rozjaśnia odrobinę paletę barw. Plansze stają się nieco psychodeliczne, by w pożegnalnym odcinku – „Ach, Robocie” do scenariusza Jeana-Luca Fromentala – ograniczyć gamę do zaledwie kilku kolorów i zrezygnować ze szczegółu. Całość prezentuje się wyśmienicie.
W scenariuszu Tamburiniego największe emocje zdecydowanie budzi Lubna. Zdzirowata, okropnie wulgarna dziewczynka ze strasznym wyrazem twarzy jest jakby zwierciadłem tego świata – pełnym nienawiści i gniewu. Uzależniona od narkotyków i Ranxa. Z jednego nie potrafi zrezygnować, a z drugiego tak, co w obu przypadkach zawsze wywołuje chaos w otoczeniu i napędza spiralę przemocy. Zresztą to świat do cna przesiąknięty złem, mieszkańcy zatapiają się nihilizmie i autodestrukcji. Tylko w zachowaniu Ranxa – maszyny poskładanej z innych maszyn (kserokopiarek) można zaobserwować minimalne pokłady dobra. Zaślepiony miłością bohater zrobi wszystko dla swojej Lubnej. Zadba o prezent na urodziny i będzie trzymał z dala od złego towarzystwa. Gotowy jest poświęcić nawet karierę broadwayowskiej gwiazdy czy rozwalić pół miasta, aby odzyskać ukochaną. Lubna jako jedyna bohaterka tej opowieści dojrzewa z rozdziału na rozdział. Fizycznie dorasta, mentalnie jest jeszcze wulgarniejsza i cyniczna. Potrafi wykorzystać Ranxa do cna możliwości. Robot zaś stoi w miejscu. Nieważne, ile razy zostanie wykorzystany przez bohaterkę, zawsze będzie funkcjonował według pewnego schematu. Nie zatrzyma się przed niczym. Działa zupełnie jak człowiek.
Nie ma w „Ranxie” żadnych świętości. To komiksowe jam session, w którym obrywa się wszystkiemu, co akurat przyszło autorom do głowy. Nowojorska bohema artystyczna, prezydent USA, religia, rzymskie zabytki, policja, studenci, pedofilia, komiksy, czytelnicy, korporacje, seksualność – każdy temat jest dobry do pokazania go w krzywym zwierciadle. Rzeczywistość nie zawsze okazuje się taka, jaką ją widzimy. Zwierzęce odruchy kierują i będą kierowały ludzkością. Jesteśmy nic niewarci. To, że zachwycamy się dziełem Tamburiniego i Liberatore, udowadnia tylko nasze zamiłowanie do zakorzenionej głęboko w nas przemocy. Ale jak się nie zachwycać, skoro można. Najwyżej skończymy we wnętrzu śmieciarki albo w brudnym kiblu zapyziałej knajpy, czekając, aż ktoś rozbije nam czaszkę. Autorzy ostrzegali.
„Ranx”, wydanie zbiorcze
Scenariusz: Stefano Tamburini, Alain Chabat, Jean-Luc Fromental
Rysunek: Tanino Liberatore
Kultura Gniewu
2016
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.