„Zapraszamy do Skrobolandu!”[1]. To tytuł krótkiego wstępu Wojciecha Szota do „Mute” – zbiorczego wydania komiksowych opowiadań Sebastiana Skrobola w scenariuszowej asyście Dennisa Wojdy i Bartosza Sztybora. Dlaczego zaczynam od kradzieży słów? Bo rzadko kiedy się zdarza, że tego typu „marketingowe” hasło tak dobrze oddaje charakter „produktu”. Prace Skrobola są bowiem zupełnie osobnym światem, krainą, w której niezależnie od miejsca czy czasu prowadzonej narracji władzę dzierży skryta w mroku i smutku niesamowitość, despotycznie broniąca dostępu swoich poddanych do jakichkolwiek przejawów szczęścia czy happy endów, choć ci nieustannie za nimi gonią i nieustannie ich pożądają. Bywa, że władza ta uśmiechnie się też czasem półgębkiem (bo ma swoje przewrotne poczucie humoru), ale zazwyczaj jest to uśmiech okupiony czyimś niepowodzeniem. Witajcie zatem w Skrobolandzie! W bardzo gościnnym, niesamowitym, barwnym i na swój sposób urokliwym świecie.
Jest bowiem coś takiego w pracach Skrobola, co – mimo niezbyt wesołych i posępnych treści – wciąga nas do jego światów bez reszty. To swoisty kostium, czy raczej bogato zdobiona dekoracja, która mami i hipnotyzuje odwiedzającego sytością wykorzystanych barw i kształtów. Jak ćma lecąca do ognia czy jak młody wilk goniący za ćmą w jednym z opowiadań tomu („The Wolf”) – nigdy nie wiesz, jak to się wszystko skończy. Pewnym można być tylko jednej rzeczy – każdy koniec w „Mute” ma swoją skrojoną na miarę puentę, w większości przewrotną i zaskakującą, ale i na swój sposób pokrzepiającą i dającą nadzieję (afirmującą wolność i życie w pełnym zła i ograniczeń świecie). Wystarczy jedynie wykazać się sprytem i determinacją, żeby oswoić swój strach, pokonać demony i zostawić wszystkie koszmary za sobą. Podobną lekcję dawał nam już w swojej popbajce – „Quiet Little Melody” (Wydawnictwo Komiksowe 2014), która była efektem stypendium komiksowego portalu Gildia.pl. W „Mute” działa to nawet mocniej, bo odnosi się do bardzo różnych sytuacji, a tym samym otwiera bogaty wachlarz ludzkich emocji – od tych najjaśniejszych i dobrych, przez śmieszne i okrutnie egoistyczne, aż do przerażających i ciemnych, schowanych na samym dnie struchlałej ludzkiej duszy.
Jedna z nowel tego tomu wybija się ponad inne, jednocześnie mieszcząc w sobie kilka ze wskazanych powyżej emocji – to romantyczna, piękna historia dwojga zakochanych, okrutnych egoistów, którzy aby nie przepuścić swojego szczęścia, potrafią poświęcić innych. Mowa tu o „Blasku” z 2015 roku (w pełni autorskim projekcie Skrobola). Cały czas jestem pod wrażeniem, szczególnie jego formy. To, jak autor zaczarował miejsce akcji, jak przedstawił bohaterów, jak mistrzowsko zbudował plan, wyczuwając sposób filmowej narracji, jak w końcu „ożywił” mgłę, która wprowadziła odpowiednią atmosferę – wszystko to potwierdza jego umiejętność kreowania światów niesamowitych, do których szybko się wchodzi i których za szybko się nie opuszcza. Takie czary! Warta uwagi jest również nowela „Fajerwerki”z 2009 roku ze scenariuszem Sztybora. Trochę mroczna, trochę melancholijna i trochę zabawna, a na pewno świetnie poprowadzona historia chłopca, który chce przehandlować swoją duszę za możliwość zobaczenia fajerwerków. Czy koniec jest zaskakujący, czy nie, to sprawa drugorzędna, bo całość i tak trafia w punkt. Ciekawie wypadają też ostatni w tomie „The Wolf” z 2016 roku, mówiący o niebezpieczeństwie płynącym z uogólniania uprzedzeń i stereotypów (i to zazwyczaj z dwóch stron barykady), czy też „Poor Lonesome Cowboy” z 2011 roku, który wykorzystując sztafaż Dzikiego Zachodu, potwierdza jedną z naszych prawd, że śmierć nigdy nie grała ani nigdy nie będzie grać fair (obie historie ze scenariuszem Sztybora). Osobne są tu prace Dennisa Wojdy, który stawia głównie na te bardziej pozytywne uczucia, takie jak nadzieja, ludzka wyobraźnia, miłość czy potrzeba wolności, oraz wskazuje na bardzo silną obecność magii w naszym świecie. Magię najróżniejszej maści i proweniencji możemy odnaleźć we wszystkich jego historiach: „Island of Hope” (2011), „Ghost Kids” (2012 i 2014), „Bicie serca” i „Poeta” (2013), a nawet „Tooth Spirit” (2016), która przedstawia ten prawdziwy i niezbyt przyjemny obraz wróżki zębuszki (czy raczej zębowego ducha). Przeciwwagą do większości nowel „Mute” są jeszcze dwa scenariusze Sztybora – „Zauroczenie” i „Oby się nie powtórzył” (oba z 2010 roku), które wyróżniają się głównie przewrotnym humorem.
W każdej z prezentowanych historii autor „Quiet Little Melody” zmienia styl rysunku, dostosowując go do konwencji danego scenariusza, co jest dość pomocne w odbiorze tomu jako całości. To oczywiście celowy zabieg wspierania narracji warstwą graficzną (widać to bardzo wyraźnie chociażby w „Island of Hope” czy „Zauroczeniu”), jednak to również naturalna konsekwencja doświadczenia, doskonalenia warsztatu i pracy, jaką rysownik wykonał od 2009 do 2016 roku. W kolejnych historiach (ułożonych chronologicznie) można zauważyć coraz większą świadomość kadru, wyczucia planu i poszczególnych sekwencji. Tutaj znowu posłużę się „Blaskiem” – scena oddalających się bohaterów i patrzącej za nimi dziewczyny jest świetna, tak jak późniejsze kadry zapalania latarni, aż do genialnego w swej kiczowatości finału. Tomem „Mute” Sebastian Skrobol potwierdza, że poza cudami wyprawianymi przez jego rękę bardzo sprawnie potrafi posługiwać się kliszami popkultury i tworzyć na ich kanwie świetne opowieści. Dobrze też, że decyduje się czasami włączyć do nich także dźwięk (jak mówi podtytuł zbioru – „on / off”), bo nie wszystko da się przecież opowiedzieć obrazami, a często nawet dzięki słowom historia zyskuje sens, nabiera dodatkowych znaczeń. Gdyby zatem z tą wartością dodaną zechciał narysować pełnometrażowy album, już teraz bez wahania rezerwowałbym bilet na kolejną podróż do Skrobolandu.
„Mute”
Scenariusz: Sebastian Skrobol, Bartosz Sztybor, Dennis Wojda
Rysunek: Sebastian Skrobol
Wydawnictwo Komiksowe
2016
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.
[1]Autorką terminu „Skroboland” jest Oliwia Ziębińska z Booklips.pl.