„Miejsca” – jak zwykle w takich wypadkach bywa (opowiadania o ludziach) – to uniwersalna, a zarazem bardzo szczególna opowieść. Podobnie jak converse’y – nie ma bardziej znanych butów na świecie i jednocześnie bardziej charakternych. To w zasadzie styl życia, równoczesne przynależenie do pewnej wspólnoty i bycie poza. Bohaterka „Miejsc” jest właśnie taka. Wszędzie jest obca, poza społecznością, nie przynależy do żadnego konkretnego miejsca, ale jest świadoma i pewna swoich korzeni oraz możliwości powrotu do nich – symbolizuje to klucz zawieszony na jej szyi, z którym nigdy się nie rozstaje. Tak samo jak z converse’ami.
Megan McKeenan to młoda dziewczyna, której matka postanowiła podarować coś szczególnego – swobodę, wolność osobistą i możliwość wyboru. Dzięki temu mogła przetestować życie na własnej skórze, doświadczyć więcej, a także szybciej dojść do wniosków oraz kluczowych dla każdego z nas decyzji. Niektórzy bowiem zbyt późno wyfruwają z gniazda, nigdy do niego nie wracając ani nie odnajdując też tak do końca samych siebie. To puenta całej historii – z jednej strony prosta, jednostkowa, dla niektórych mało istotna, ale z drugiej trafna życiowo i emocjonalnie, sprawdza się też idealnie jako klamra wędrówki Megan. Takiego zakończenia się spodziewamy i takie od twórców dostajemy. I dobrze, ponieważ to klasyczna opowieść, która powinna być poprowadzona według sprawdzonych prawideł (co nie znaczy, że autorzy nie zaskakują nas czasami formą i sposobem prowadzenia narracji), bez większego mieszania w elementach powieści inicjacyjnej, czy szerzej – obyczajowej (akurat konwencji powieści drogi – choć logika mówi inaczej – nie przywoływałbym tutaj). Świetny jest też sam koncept serii, czyli opowiadania o człowieku przez pryzmat miejsc, w których przebywa. Znamy to chociażby z genialnej „Nocy na Ziemi” (1991) Jima Jarmuscha. To fakt, że głównie poznajemy siebie w relacjach z innymi i że w dużej mierze kształtują nas inni ludzie, ale nikt nie zaprzeczy, że równie duży wpływ na nasze zachowania ma otoczenie, w którym przebywamy, z którym się scalamy i którego energię absorbujemy.
Pomysł wyszedł od Briana Wooda, który zaproponował go wydawnictwu Oni Press, następnie w projekt zaangażował się rysownik Ryan Kelly, który swoimi czarno-białymi kadrami świetnie oddał specyfikę scenariusza. Potwierdzają to grafiki innych artystów zamieszczone w „dodatkach” na końcu albumu – tylko w jednym czy dwóch przypadkach byłbym ciekaw większych efektów ich współpracy z Brianem Woodem. W obecnym układzie sił powstał komiks bardzo szczególny – tak pod względem formalnym, jak i treściowym. Przemyślany w każdym detalu, od pierwszego do ostatniego odcinka (choć powstający czasem pod wrażeniem chwili, zmieniającej miejscami koncepcję), z klasyczną klamrą spinającą i puentującą przebytą przez bohaterkę drogę i składający wachlarz perspektyw ją cechujących. Historia rozpoczyna się w 1994 roku, a każdy kolejny rozdział to kolejny rok z życia Megan – od zagubionej siedemnastolatki do trzydziestoletniej, świadomej siebie kobiety. Tę inicjacyjną przypowieść trafnie otwiera pierwszy epizod, w którym Megan wizualizuje kilka scenariuszy jednego zdarzenia, w każdym z nich będąc ofiarą. Jej ostateczna decyzja jest zarazem idealnym wstępem do nowego życia w nowym miejscu. Taki zabieg otwiera również niejako drzwi przyszłych wyborów twórców, ale też wprowadza większą przestrzeń odbioru dla czytelnika.
Megan nie zawsze jest główną bohaterką danej historii, ale tak jest też w rzeczywistości – nawet we własnym życiu czasami odgrywamy role drugoplanowe czy epizodyczne (jesteśmy tylko częścią większej całości). Jednak nawet takie epizody mają dla nas znaczenie, są cegiełkami doświadczenia, z których budujemy swoją teraźniejszość i przyszłość, określamy swoją przynależność. Każde nowe miejsce, każda sytuacja stwarzają nową Megan, powodują, że jest tym, kim jest, każda najmniejsza decyzja zapisuje się w jej życiu i powiększa wiedzę o niej samej. Od tego nie ma odwrotu, trzeba by w ogóle nie żyć, by nie dojrzewać, nie stawać się dorosłym, nie zmieniać się, czy w końcu – paradoksalnie – nie chcieć się zatrzymać, by stworzyć coś trwałego, poczuć więź z konkretnym miejscem i konkretnymi ludźmi. Takim sygnałem zmian zachodzących w bohaterce „Miejsc” jest siódmy epizod cyklu opowiadający o Nickim, kuzynie Megan. Jej nieobecność w tej historii (narrację porządkują tu kadry ukazujące fragmenty życia chłopaka i cytaty z listu jego starszej kuzynki) jeszcze bardziej podkreśla znaczenie tej swoistej spowiedzi, próbę rozliczenia się z własnym życiem i podjęcia „bezpiecznego” dialogu z kimś bliskim. Szczególną wymowę zyskuje również przedostatni odcinek, „Młodsza generacja”, który jest z jednej strony całkiem zgrabnym prologiem zamknięcia całej historii, a z drugiej niezobowiązującą i lekką grą autorów z czytelnikiem, z wyraźnymi odniesieniami do wcześniejszych części, a także naszej rzeczywistości, w której „Miejsca” są czytane i różnie przez czytelników odbierane. Zawarta jest tu też swoista autorefleksja bohaterki/autorów serii, że każde życie musimy przeżyć sami, nie da się go opowiedzieć innym ani tym bardziej zbudować z cudzego – przedmioty i pamiątki składające się na nasze przeżycia i wspomnienia z czasem tracą na znaczeniu, nic już o nas ani do nas nie mówią, stają się jedynie pustą skorupą przeszłości. Całość spina ostatni rozdział, który podsumowuje wszystkie dotychczasowe doświadczenia Megan. Bez nich nie odnalazłaby swojego miejsca, do którego cały czas miała klucz. Byłaby gdzie indziej. Tak jak we wcześniejszym rozdziale pozbywa się materialnego życiowego bagażu, tak w ostatnim raz na zawsze rozlicza się z duchami przeszłości i własnymi teraźniejszymi demonami. Rozpoczyna całkiem nowy rozdział. Klasyka!
Nie sposób przywołać tu wszystkich odcinków, choć każdy z nich ma swój własny rytm i charakterystyczny sznyt. Mamy tu dużą różnorodność – historie w czasie rzeczywistym, epizody w zupełnie innych opowieściach („Dwaj bracia”, „Teorie i argumenty”), równorzędne narracje („Szaleństwa młodości”), retrospekcje oraz ujęcie tematu w dwóch perspektywach, czy jak się wyraził jeden z autorów – z dwóch stron kasety magnetofonowej, ścieżki A i B („Szkoda, że cię tu nie ma”, „Od baru do baru”). Na szczęście warstwa graficzna komiksu w tym względzie dotrzymuje kroku scenariuszowi – Ryan Kelly podporządkowuje styl pod daną historię, aczkolwiek robi to dość subtelnie (różnice widać gołym okiem jedynie w retrospekcjach i wspomnianym wyżej dwugłosie). Bardzo dobrze operuje opozycją czerni i bieli, kontrastem i cieniem, niezależnie od tego, czy pracuje pędzelkiem, stalówką, ołówkiem, grafitem, farbą akrylową, czy też patykiem. Na przykład w opowieści o bracie Megan „Od baru do baru” kreska jest zdecydowanie prostsza, wyrazistsza, jest dużo mniej przestrzeni i więcej czerni niż w pozostałych rozdziałach. W każdej kolejnej historii widać również solidną pracę rysownika ze źródłami i z materiałem faktograficznym – nie tylko dokładnie odwzorowuje miejsca, w których umieszczona jest akcja, ale równie skrupulatnie pokazuje zmieniające się przez te 12 lat otoczenie, modę czy wiodące marki. Wiele takich ciekawostek (umykających przy szybkim czytaniu) znaleźć można na końcu albumu, gdzie poza wspomnianymi grafikami innych twórców, szkicami Kelly’ego oraz okładkami poszczególnych części zamieszczone są krótkie eseje obu twórców, omawiających każdy rozdział z osobna. Co najważniejsze, nie odzierają one poszczególnych historii z ich indywidualnego sznytu czy własnej interpretacji, dają raczej szerszy kontekst i czasem pożądaną zmianę punktu widzenia. Możemy zajrzeć w życie Megan (i nie tylko) z kilku stron, możemy wejść do świata przedstawionego na kilku poziomach, nawet z muzyką w uszach (propozycje ścieżki dźwiękowej do każdego wątku).
Czy możemy mówić tu o arcydziele? W pewnym sensie tak, ponieważ to komiks szczególny, otwierający niejedną szufladkę w naszym myśleniu o świecie, o życiu, o Innym i o sobie. Także o upływającym czasie i jego znaczeniu. Podobny zabieg zastosował Richard Linklater w „Boyhood” (2014), gdzie 12 lat życia swojego bohatera (Masona) zbudował z wyrwanych zdarzeń, momentów i sytuacji życiowych, puentując tę „krótką” epopeję genialnym stwierdzeniem, że to nie my chwytamy chwile, ale chwile chwytają nas. My musimy tylko je doceniać. Przez taką fragmentaryczność możemy tym bardziej zdać sobie sprawę z upływu czasu, oswoić się z nim. Również z takich urywków, sytuacji szczególnych poznajemy bardziej siebie i drugiego człowieka. Zbliżamy się bądź oddalamy. Możemy się z Megan utożsamiać, możemy też jej nie lubić, ale musimy pamiętać, że jesteśmy tacy sami – każdy ma swoje wady i słabości, swoje radości czy chwile szczęścia. Megan to nie produkt, sztuczny czy wymyślony twór. To zawsze jesteśmy my, nasi znajomi i nieznajomi, ludzie z naszego kręgu i spoza niego (niezależnie od tego, czy noszą converse’y, czy nie). Dlatego właśnie „Miejsca” są tak szczególne i bliskie życia, dlatego wyrywają kawał serca i jednocześnie wypełniają pustkę myśli. Lektura obowiązkowa, dla każdego.
„Miejsca”
Scenariusz: Brian Wood
Rysunek: Ryan Kelly
Wydawnictwo Komiksowe, Prószyński i S-ka
2016
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU i PRÓSZYŃSKI I S-KA za egzemplarz recenzencki.