Western to gatunek, który od kilku ładnych dekad trzyma się w popkulturowym siodle. Przez ten czas był wielokrotnie liftingowany, modernizowany, trawestowany i mieszany z innymi jakościami czy schematami fabularnymi, co jednak w niczym nie zagroziło jego charakterystycznej ikonografii (nawet inwazja obcych nic tu nie dała). Ostatnio nawet mistrz postmoderny Quentin Tarantino zainteresował się żywiej westernem („Django” i „Nienawistna ósemka”), a MGM jest w trakcie realizacji remake’u „Siedmiu wspaniałych” w reżyserii Antoine’a Fuqua. Świadczy to nie tylko o niesłabnącej popularności gatunku, ale też o jego twórczych możliwościach czy dużej plastyczności materii, w której można rzeźbić niczym w drewnie. Wiedział to 40 lat temu Jerzy Wróblewski, który niestrudzenie próbował wówczas „sprzedać” Binio Billa kilku redakcjom (udało się za trzecim razem w „Świecie Młodych”), wiedzą to też dziś redaktorzy Kultury Gniewu, którzy pod szyldem Krótkich Gatek postanowili zaprezentować swoim młodszym odbiorcom przygody nietuzinkowego – jak na obecne czasy – polskiego kowboja.
Że to dobra decyzja, to pewne. Wszyscy starsi czytelnicy już zacierają ręce na powrót do swoich lat młodości. Czy jednak współczesne dzieci łykną tę „czarno-białą” konwencję i bohatera czystego jak łza, prostolinijnego i nieskazitelnego dżentelmena? Mam nadzieję, że tak, ponieważ takiego pokolenia właśnie teraz, w tych śmieszno-strasznych czasach, potrzebujemy – żadnych innych fanatyków, polityków i bohaterów listów gończych. W tym też rola rodziców, aby uświadomili swoje pociechy, że takie zachowanie wcale nie trąci myszką i – co więcej – nie ma w nim żadnej żenady. Sam komiks też za bardzo nie wyszedł z fasonu. Co prawda nawet z daleka znać jego staromodny sznyt, ale to raczej zaleta, bo przy takim tempie życia i ilości konsumowanych produktów warto czasem cofnąć się i przyjrzeć z bliska klasycznym krojom. Poza tym oglądanie takich scen jak pobudka w statku kosmicznym Binio Billa ubranego w pasiastą piżamę (typowy i jedyny strój nocny Polski doby lat 80. XX wieku) jest bezcennym doświadczeniem. Trudno coś takiego przebić, nawet jeśli efekt ten był niezamierzony przez autora.
W ogóle opowieści tworzone przez Jerzego Wróblewskiego nie są – jak się wydaje na pierwszy rzut oka – sztampowe czy sztywno trzymające się gatunku. Podstawa historii, na czele z miejscem akcji, czyli małym miasteczkiem na Dzikim Zachodzie, strzeżonym przez dzielnego i sprawiedliwego szeryfa, to jedyny pewniak. Są jeszcze Indianie i strzelaniny, ale na tym w zasadzie klisze się kończą. Na przykład taki „Binio Bill kręci western i... w kosmos” – zamiast tradycyjnego akcyjniaka na prerii dostajemy pana z kamerą, aktorów udających tych dobrych i tych złych oraz romans w blaskach i cieniach Hollywood. Później jest jeszcze ciekawiej, bo zamiast celebrować związek z piękną aktorką, dzielny kowboj daje się porwać kosmitom i przekonać do misji ratunkowej na planecie przypominającej Ziemię, zamieszkiwaną przez podstępne, ale niezbyt rozgarnięte społeczeństwo. Poza tym – dla niewtajemniczonych – Binio Bill nie jest typowym amerykańskim bohaterem, tylko naszym rodakiem Zbigniewem Bileckim, który robi karierę na Zachodzie. Z jego charyzmą, urokiem, żelaznymi zasadami i bujną grzywą nie mogło być inaczej.
Narracja wartko płynie, sytuacje zmieniają się jak w kalejdoskopie, nigdzie nie widać mielizn scenariusza, a bohater jest niezłomny i całkiem zabawny. Czego chcieć więcej? Oczywiście kolejnych tak dobrze opracowanych albumów z klasyki gatunku. A tych podobno ma być jeszcze cztery – wszystkie zliftingowane, podkolorowane i złożone w jedną serię przygód najjaśniejszej gwiazdy Dzikiego Zachodu, Zbyszka z Rio Klawo. Remake „Siedmiu wspaniałych” może się schować.
„Binio Bill kręci western i... w kosmos”
Scenariusz i rysunek: Jerzy Wróblewski
Krótkie Gatki / Kultura Gniewu
2016
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.