Po lekturze pierwszego tomu „Azymutu” wydawać się mogło, że seria będzie frywolną przygodą okraszona sporą dawką humoru. Wraz z drugim albumem znika pewna „delikatność” opowiadanej historii, a humor schodzi na bardzo daleki plan. Pojawiają się za to ból i cierpienie. Zresztą sam tytuł tego tomu – „Niech piękna zdycha” – sugeruje, że nie będzie lekko. I być nie może, skoro bohaterowie na czele z Manią Ganzą i profesorem Asystydesem Brelokintem pragną zmienić prawa natury. Te przecież obowiązują w każdym świecie niezależnie od jego niepowtarzalności. Upływ czasu dotyczy wszystkich i wszystkiego. Pragnienie, by oprzeć się jego działaniu, jest na tyle silne, że powoduje szaloną gonitwę ku nieśmiertelności. Bohaterowie chcą przechytrzyć czas, ale na swoich warunkach. Niespodziewania taką okazję dostaje Mania od (mogłoby się wydawać) legendarnego Barona Smutka. Nieznane zamczysko mrocznego Barona przytłacza swoją posępnością, a on sam emanuje wyrafinowaną grozą. Żywi się cierpieniem innych, które zamienia na życiodajne symfonie. Takie samo wampiryczne życie proponuje pięknej Manii.
Wilfrid Lupano i Jean-Baptiste Andréae tym razem skupiają się na „ciemnej stronie” stworzonego przez siebie świata. Pierwsza połowa komiksu rozgrywająca się w komnatach i ogrodach wyzutych z kolorów zamczyska jest polem do popisu dla Andréae, który udowadnia, że czuje się doskonale zarówno w ilustracjach tryskających feerią barw, jak i w tych (jak w tym przypadku) niemalże pozbawionych kolorów, wykorzystujących szarości i czernie. Te smutne wnętrza rozjaśniają nieznacznie dochodzące promienie słońca i kontrastujący z nimi bohaterowie na czele z Manią, która przywdziewa na tę okazję oszałamiającą czarną suknię (jakże by mogło być inaczej). W drugiej połowie opowieści dominuje pastelowo pustynny krajobraz. Na przepięknych, przestrzennych planszach zadomowiły się przygnębienie i nieszczęście. O ile w siedzibie Barona Smutka młodość i witalność kompanii Manii potrafiła przyćmić szarą egzystencję wampira melomana, o tyle ta sama żywotność została całkowicie pochłonięta przez piaski pustyni, spod których wyłonił się bohaterom przerażający Bank Czasu, w którym interesy robi się na śmierć i życie.
Mania powoli wyrasta na kobietę fatalną. Jej marzenie o nieśmiertelności pociąga za sobą ofiary. Za swoją pychę płaci surową cenę. Ale czy życie wieczne ma swoją cenę? Baron Smutek przecież nie bez powodu tak się nazywa. Dominuje w drugim tomie „Azymutu” osamotnienie, które tak wymownie ujął w trzech kadrach pod koniec tomu Andréae. Ferajny Manii i Arystydesa rozpadają się. Bohaterowie, pogrążeni w swoich pragnieniach i dążący do ściśle określonego celu, popadają w zagubienie. Spleceni z sobą za pomocą zrządzeń losu nie tworzą jedności, lecz tylko osobliwe zbiorowisko istot ciągle czegoś poszukujących i pożądających. Rozwijają autorzy świat „Azymutu” coraz to bardziej i bardziej. Rzucają bohaterów w wir zdarzeń, których ci nie rozumieją. Legendy okazują się rzeczywistością. Rzeczywistość zaś przynosi cierpienie, na którym notabene korzystają Baron Smutek czy zaledwie zarysowana w tym tomie przez Lupano Królowa Etera.
Piękna przygoda w mgnieniu oka zamieniła się w dość ponurą wędrówkę barwnych bohaterów. Ścieżka wiodącą do nieśmiertelności została wybrukowana przeciwnościami, z którymi nie wszyscy sobie poradzą. Mimo że biegun północny został odnaleziony (trzeba przyznać, że nikt by nie wymyślił bardziej brawurowej jego kradzieży), to nic nie wróciło na swoje miejsce. Wręcz przeciwnie. Świat szaleje, ale czas nadal goni albo ucieka. Panowie Lupano i Andréae zapraszają na fantastyczną ucztę dla wszystkich zmysłów, tym jednak razem z dominującym smakiem goryczy. Nikt przecież nie obiecywał, że zawsze będzie kolorowo.
„Azymut: Niech piękna zdycha”
Scenariusz: Wilfrid Lupano
Rysunek: Jean-Baptiste Andréae
Wydawnictwo Komiksowe
2016
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.