Po lekturze „Poszukiwaczy zaginionego czasu” odnoszę wrażenie, że reklamowany jako „dziwaczny” komiks odpowiedzialnego za scenariusz Lupano i rysownika Andréae może na tym epitecie nie tyle zyskać, ile stracić. Ilu jest maniaków dziwactw, a ilu czytelników, rozumiejących dziwaczność jako bełkot czy jakieś artystyczne pitu-pitu, od których wolą trzymać się z daleka? Tego nie wiem, tylko podejrzewam. Dużo lepiej pasuje tu drugi promujący epitet – „oszałamiający” – co jest tylko delikatną przesadą. Nie zmienia to faktu, że tom pierwszy „Azymutu” to rozrywka na najwyższym poziomie. Doskonały wstęp do wielkiej przygody, która tu dopiero nabiera tempa, a która z pewnością będzie przyśpieszać z kolejnymi albumami i dostarczać czytelnikom przyjemności porównywalnej do obcowania z widokiem Aiszy zwanej też Manią – głównej bohaterki serii. Pełnej wdzięki i seksapilu. Już pierwszy kadr z jej sylwetką jawiącą się dopiero jako widmo, kobieca fatamorgana, wywołuje szybsze bicie serca, a co dopiero kadr następny, kiedy jej idealna figura się wyostrza. Wnosi bohaterka niezaprzeczalny koloryt w świat, który i tak składa się z barw najpiękniejszych, naniesionych przez Jeana-Baptiste’a Andréae.
Autorzy perfidnie wykorzystują ją jako główną sprawczynię zamieszania w tych wszystkich dziwacznych (a jednak!) krainach. Zamieszania spowodowanego utratą Północy. Zostaje ona bowiem oskarżona przez nieomylnych sędziów Ponduszu o kradzież bieguna północnego. Świat zwariował. Świat błądzi. Porządek rzeczy został zaburzony. Czy powrót znanego z legend straszliwego Pożeracza Czasu ma coś wspólnego z tym zawirowaniem? Na innym biegunie znajduje się profesor Arystydes badający chronoskrzydłe – stworzenia żyjące w szczególnej relacji z czasem (ich gatunki zostały przedstawione na wklejce), które według niego mogą pomóc zrozumieć tajemnicę czasu. Natrafiają na niego łowca nagród major Orestes i jego króliczy towarzysz podążający śladem Aiszy. Okazuje się, że ta kusicielka mężczyzn była niegdyś uczennicą profesora. Ścieżki bohaterów się zazębiają i zupełnie nie wiadomo, w którą stronę podążą ich losy. Czas pokaże.
Mnogość oryginalnych postaci na czele z Dziwoczkami, przepiękne królestwo Ponduszu, którego mieszkańcy szczególną sympatią darzą koperek, i inne bajkowe zakamarki tego świata prezentują się wyśmienicie na planszach stworzonych przez Andréae. Powiększony format komiksu sprzyja ich podziwianiu. Pomaga temu również pozbawione udziwnień czytelne kadrowanie, które przeprowadza czytelnika migiem przez historie. Zanim się zorientujecie, znajdziecie się na ostatniej stronie „Poszukiwaczy zaginionego czasu” i z drżeniem serca będziecie wyczekiwać powrotu Aiszy (jej przede wszystkim) i innych bohaterów. To pragnienie podsyca nie tylko warstwa wizualna „Azymutu”. Scenariusz Lupano wydaje się rozpisany do ostatniego szczegółu (oby tak było). Nic nie pozostawia przypadkowi. Powoli buduje opowieść, pamiętając, że bohaterowie są najważniejsi. Owszem, wykreowany świat zachwyca swoim pięknem i rozmachem, ale główny nacisk został położony na Aiszę, Arystydesa i pozostałych, których motywacje z wolna poznajemy. Do tego należy wspomnieć o komicznym talencie scenarzysty. Lupano rozpisuje przezabawne sytuacje i dialogi przywodzące na myśl żarty znane z przygód dwóch niepokonanych Galów.
Zjawiskowo narysowane, energicznie napisane z pewną dozą subtelnej erotyki i dużym poczuciem humoru. Jest to podziwiać, jest co czytać. Zapowiada się wspaniała przygoda.
„Azymut: Poszukiwacze zaginionego czasu”
Scenariusz: Wilfrid Lupano
Rysunek: Jean-Baptiste Andréae
Wydawnictwo Komiksowe
2016
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.