Komiks „Profesor Andrews” narysowany przez Grzegorza Pawlaka według scenariusza Dominika Szcześniaka, zgodnie z podaną na stronie redakcyjnej informacją, powstał na podstawie opowiadania Olgi Tokarczuk o tym samym tytule zamieszczonego w tomie „Gra na wielu bębenkach”. Nieścisłość zawarta w tej informacji na pewno jest godna wybaczenia, jednakże dzięki niej można momentalnie zwrócić uwagę na pewien rzucający się w oczy rys. Otóż tytuł opowiadania Tokarczuk brzmi „Profesor Andrews w Warszawie” – jest zatem odrobinę mniej „międzynarodowy”, od razu wiemy, że rzecz się nie dzieje w smaganym widocznymi na okładce śnieżycami Montrealu czy innym Chicago. Profesor Olgi Tokarczuk nie myśli też ani nie mówi po angielsku, wszystko tonie w ojczyźnie polszczyźnie. Zatem widać u autorów komiksu – świadomą czy podświadomą – chęć delikatnego przesunięcia, zmiany perspektywy, spojrzenia trochę bardziej z zewnątrz – co jest zabiegiem ciekawym i skutecznym, albowiem dzięki temu bardziej chyba niż u Tokarczuk współodczuwamy, wczuwamy się w to, co dane było doświadczyć Anglikowi w Warszawie.
W Warszawie PRL-owskiej. PRL przez pryzmat zarysowanej sytuacji i za sprawą rewelacyjnych efektów pracy rysownika – w czerni i bieli – jawi się jako fantasmagoria i groteska. Jednak rodzi się w głowie mojej – czyli osoby, która pamięta dzieciństwo w odrobinę późniejszym, ale wciąż PRL-owskim czasie – pytanie: na ile ta wizja dotyka faktycznie tamtej rzeczywistości? Nie była ona chyba aż tak zatrważająca – nawet w przywołanym w książce tragicznym momencie na początku lat 80.? Przerysowanie dotyczące owego okresu jest chyba częścią naszej współczesnej mitologii – wyłapywanie wszelkich absurdów tamtych czasów i świadomość grozy były jednymi z fundamentów postawy niezgody na zastaną, bardzo nieciekawą rzeczywistość i w konsekwencji ta niezgoda doprowadziła nas do szczęśliwego roku ’89. Niezależnie od tego mitologicznego przerysowania faktycznie była to rzeczywistość zła, trudna do zamieszkiwania. Jednak mam pytanie: czy intencją autorów było dotarcie do jej istoty, czy raczej zabawa tym przerysowaniem, zmitologizowanym już PRL-em? Widzę chęć uczynienia thrillera z ukazanej w opowiadaniu sytuacji. Na to np. może wskazywać odmienny sposób uśmiercania karpia: u Tokarczuk jest to trochę przerażający, lecz i odrobinę komiczny sposób, w komiksie komizmu już nie ma, jest ostre cięcie.
Nawet jednak jeśli jest to gra, zabawa w PRL – to jest to gra bardzo udana. Polecałbym czytelnikowi obejrzenie do pary trzeciej części „Dekalogu” Kieślowskiego, która też się dzieje w przedświątecznej stolicy PRL – i też mamy atmosferę grozy, wyobcowania i odrealnienia, co ciekawe tylko: te nastroje towarzyszą nie przybyszom z odległego Zachodu, lecz tubylcom i rzecz się toczy już parę lat po stanie wojennym, już w dobie stopniowej liberalizacji systemu.
Rodzi mi się takie pytanie: czy mimo kolosalnych przemian – po latach nie zostało wciąż w naszej rzeczywistości coś odrobinę fantasmagorycznego, jakaś dawna przerażająca nutka, zarówno dla przybysza, jak i dla mieszkańca naszego kraju?
Trochę inaczej rozłożyły się akcenty u Tokarczuk i autorów komiksu, ale niesprawiedliwe byłoby uznanie na podstawie samej wspomnianej ryby nieboszczki, że w imię budowania nastroju grozy usuwali komizm. Czynili to tylko tam, gdzie to było konieczne, za to sporo elementów komicznych dodali od siebie, zarówno w scenariuszu, jak i rysunku, po to by ukazać wyraźniej groteskowość albo zastąpić to, co za pomocą samego języka udało się wydobyć Oldze Tokarczuk.
I jeszcze taka uwaga na koniec. Tokarczuk, psycholożka przecież, bardziej chyba niż twórcy komiksowej wersji „Profesora Andrewsa” podkreśla fakt, że profesor jest profesorem psychologii właśnie... Ten wątek został lekko zmarginalizowany przez Szcześniaka i Pawlaka. Ale być może po prostu czegoś jeszcze nie zauważyłem?
„Profesor Andrews”
Scenariusz: Dominik Szcześniak
Rysunek: Grzegorz Pawlak
Wydawnictwo Komiksowe
2015
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.