Absurdalnie o Polsce? Można, ale czy to już nie za dużo absurdu w absurdzie? Oczywiście są tacy, którzy właśnie tak lubią, tak jak i śmiać się z gorzkim posmakiem. Im na pewno nowy komiks Jacka Świdzińskiego przypadnie do gustu, całej reszcie fanów fantazyjnych niedorzeczności i trochę bardziej abstrakcyjnych śmiechów polecam powrót do poprzednich albumów laureata zeszłorocznej Nagrody im. Henryka Sienkiewicza– „A niech cię, Tesla” i „Zdarzenie. 1908”. Tam Świdziński nie tylko wzniósł się na wyżyny nonsensownego humoru, ale i podbił stawkę liczbą nośnych kulturowo i historycznie cytatów (szczególnie w drugim tomie). W najnowszym albumie co prawda drepczemy cały czas wokół tematu teorii spiskowych, ale już w zupełnie innych butach. Podbite naukową fantastyką i wielką historią sztyblety z pierwszych tomów spiskowej trylogii w jej ostatniej części zamieniamy na ubłocone rzeczywistością nowej Polski walonki, ze sfilcowaną i zużytą przez dziesięciolecia naszą powszednią polskością, która za nic w świecie i Europie nie chce się zmienić.
To właśnie ten gorzki posmak Polski, przeciągnięty dodatkowo absurdem, będącym niestety w naszym kraju normalnością (a już ostatnio szczególnie), jest tak trudny do przełknięcia podczas lektury „Wielkiej ucieczki z ogródków działkowych”. Ale póki nie spróbujemy, nie będziemy wiedzieć, jak bardzo nam z tym źle. Statystyczni Polacy bardzo szybko znajdą wspólny język z nowymi bohaterami Świdzińskiego – trochę ponarzekają, trochę pofilozofują, a nawet popolitykują z nutką świętego oburzenia, wtrącając co jakiś czas grzecznościowo: „Dobrze się z panem dyskutuje”. Problem w tym, że statystyczni Polacy nie czytają w ogóle komiksów, a takich w szczególności. Ergo: „Wielka ucieczka…” z założenia jest łyżeczką dziegciu i patykiem w mrowisku naszego dobrego samopoczucia, naszej polskości, która kole i rani najbardziej właśnie tych, którzy się z nią nie utożsamiają, czyli zapewne statystycznych czytelników takich komiksów i takich historii.
To nie tajemnica, że Świdziński szczególnie upodobał sobie prowadzenie narracji za pomocą motywu drogi. Wiadomo, w drodze, wśród nowo poznanych podróżników, w otoczeniu obcych krajobrazów, może wydarzyć się wszystko. Wszystko, co możliwe i niemożliwe, normalne i absurdalne. Tym tropem idą także bohaterowie „Wielkiej ucieczki…” – zaangażowany działkowiec, uczynna i poczciwa staruszka, studentka kulturoznawstwa i enigmatyczny, antyspożywczy włóczykij. Awaria pociągu (w Polsce standard) i plotki współpasażerów o planowanym postoju (drugi polski standard) skłaniają nowo poznaną czwórkę do niewinnego spaceru po lesie. Kiedy okazuje się, że pociąg zniknął wraz z ich bagażami, zwykły spacer przeradza się w wielki marsz ku cywilizacji. Chronologię tej wędrówki zaburzają (czy raczej wzbogacają) retrospekcje bohaterów odtwarzające sytuacje, które sprowadziły ich do obecnego miejsca. Ta czasoprzestrzenna kombinacja narracji jest na tyle dobrze wyważona przez autora, że przenikanie osobnych wątków wypada bardzo naturalnie i dla czytelnika jest prawie niezauważalne. Równocześnie z właściwą akcją toczy się mały epizod z małpą, będący z jednej strony bardzo istotnym składnikiem całej historii, a z drugiej całkiem sympatyczną trawestacją „Tytusa Romka i A’Tomka” Papcia Chmiela. Ścieżki bohaterów i małpy oczywiście w końcu się przecinają, co skutkuje dosłowną dekonstrukcją świata przedstawionego. Jest to o tyle ciekawe, że w poprzednich tomach autor demontował jedynie popkulturowe i historyczne cytaty, samą zaś konstrukcję opowieści pozostawiał w dość dobrej i sprawnej fizycznie formie. Teraz poszedł na całość i postanowił uderzyć bezpośrednio w fundamenty, w głównych bohaterów opowieści, którzy na koniec stają się abstrakcją, czy raczej ścisłym symbolem tego, czym rzeczywiście są – umownym zbiorem kresek, kropek i kilku podstawowych geometrycznych kształtów. To wina homogenizacji kultury, czy raczej słaba konstrukcja bytu i konsekwencja prowizoryczności zbudowanego przez Świdzińskiego świata?
Nie potrafię ze stuprocentową pewnością zinterpretować takiego rozwiązania akcji, na szczęścienie jest to jedyna gwarancja satysfakcji płynącej z lektury „Wielkiej ucieczki…”. Autor daje nam bowiem cały zestaw gagów i cytatów z życia, które mimo gorzkiego posmaku trudno uznać za słabe.
Mamy tu wszystko, czego moglibyśmy nie chcieć i się nie spodziewać: wsobny patriotyzm, brak komunikacji społecznej, nieposłuszeństwo obywatelskie, rozmowy o ślimakach bez skorupy, pumach w lesie, badaczach uczestniczących, kosmicznych teoriach Dänikena, różnicy pokoleń czy pieczarkach pod chodnikiem. Typowy Świdziński, chciałoby się rzec. Formalnie autor „Zdarzenia. 1908” także nie odkrywa Ameryki, choć znajduje jeszcze na wyrysowanej wcześniej przez siebie mapie kilka nieodkrytych terytoriów (czyt. w swojej proliterackości ma ochotę, by tym razem trochę bardziej pobawić się komiksowym medium) – np. kadruje w kadrach, wbrew regułom przesuwa dymki dialogowe, zakrywając nimi postacie, przekracza granice powtarzalności identycznych kadrów do przedstawienia upływu czasu, czy też oryginalnie wykorzystuje efekt lustra i wartość tonalną rastra.
Trzeba przyznać, że językowo Świdziński cały czas trzyma wysoki poziom. Ma zarówno niesamowite ucho do podsłuchanych rozmów, jak i czujne oko do podpatrzonych codziennych sytuacji. Ale to nie wszystko – potrafi jeszcze z tego strumienia nonsensownego gadania i robienia wyselekcjonować te najbardziej absurdalne kawałki i zbudować z nich bardzo spójne, skrzące się dialogową interakcją i humorem sceny. Absurd w połączeniu z absurdem daje tu bardzo czytelny przekaz, mimo że przez autora jedynie zasygnalizowany. Szkoda tylko, że są to pojedyncze kwestie i sceny, a nie (jak w poprzednich tomach) dodatkowo efekt całej opowieści. To jedyny zarzut (poza cierpkim posmakiem) do „Wielkiej ucieczki…” – brak elementu spinającego i ujarzmiającego na koniec ten paranoiczny, świdzinowski bieg genialnych absurdów. Tu funkcję tę przejmuje wspomniana dekonstrukcja totalna. To jednak za mało, aby zachwycić się komiksem, ale na tyle dużo, aby raz jeszcze docenić kunszt przekazywania prostymi kreskami i nonsensownymi zdaniami tak interesujących i inteligentnych opowieści. Fani Jacka Świdzińskiego to właśnie docenią, z kolei statystyczni Polacy zachwycą się głównie swojskością bohaterów. „Wielka ucieczka z ogródków działkowych” łączy ponad podziałami.
„Wielka ucieczka z ogródków działkowych”
Scenariusz i rysunek: Jacek Świdziński
Kultura Gniewu
2015
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.