Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Święte podziały, ziemskie getta

Autor tekstu: Szymon Gumienik
07.07.2014

Jeśli „Pjongjang” (Kultura Gniewu 2013) zachwyca, to „Kroniki jerozolimskie” budzą uznanie. I choć to dwa zupełnie odmienne uczucia, to łączy je osoba Guy Delisle’a, a w zasadzie jego specyficzny i jedyny w swoim rodzaju humor, który każdą narysowaną sytuację, nawet tę najbardziej skrajną czy najbardziej zwyczajną, jest w stanie zmienić w idealnie wyważoną anegdotę. Bowiem Kanadyjczyk ma nie tylko trafiające w sedno poczucie humoru, ale i niezwykłą umiejętność ważenia proporcji. Ma pełną świadomość tego, jak należy podzielić kilka (czasami nieprzystających do siebie) czynników, aby sprawnie i ciekawie opowiedzieć historię. Jak ze słów, z obrazów, kontekstów i wszelkiej maści emocji zbudować rzetelną i merytoryczną, a przy tym zabawną i niezbyt rozwlekłą opowieść. Całkiem sprawnie też pointuje – i to zarówno poszczególne sytuacje, jak i całe historie. Widać to szczególnie w zakończeniu „Kronik jerozolimskich”. Niektórzy autorzy mogliby powiedzieć w tym miejscu zbyt dużo, mogliby też zawrzeć mało znaczące kadry z powrotu do domu, które nie pozwoliłyby nam refleksyjnie smakować skończonej opowieści. Delisle w komiksie idealnie zamyka ten konkretny rozdział swojego życia. Może dla wielu jest to nic nieznaczący szczegół, może wielu uzna to zakończenie za zwykłe, proste i logiczne. I dobrze, bo na pewno takie jest, ale mnie całkowicie ujmuje swoją trafnością i dobrze zważoną proporcją względem całości.

„Pjongjang” zachwyca z trzech powodów: po pierwsze zawiera w sobie wręcz idealną równowagę wspomnianych wyżej charakterystycznych Delisle’owskich proporcji, po drugie jest historią spójną i linearną, po trzecie zaś dotyczy kraju, który dla nas – Polaków/Europejczyków – jest wręcz inną planetą, o strukturze i ustroju bardziej kojarzonym z powieścią SF niż z faktycznym miejscem na Ziemi (z powodem trzecim idealnie łączy się też powód pierwszy – przy takich „okolicznościach przyrody” dystans i humor Kanadyjczyka wchodzą w reakcję wręcz wybuchową). „Kroniki jerozolimskie” oczywiście też mają te sławione przeze mnie proporcje, ale gubią się one trochę w natłoku wielu nieprzystających do siebie historii, czy raczej bez przyczynowo-skutkowej ciągłości tracą po pewnym czasie swoją siłę, nużąc czasami powtarzalnością. Poza tym Jerozolima – w przeciwieństwie do Korei Północnej – jest dużo bliższa naszej europejskiej kulturze, bardziej poznana przez wspólne doświadczenia wojenne i w pełni oswojona przez media, które konflikt izraelsko-palestyński mają przerobiony już z każdej strony (i może właśnie głównie to ma znaczenie w niezbyt emocjonalnym odbiorze tego komiksu, może już większość z nas czuje się trochę przytłoczona tym tematem?).

„Kroniki jerozolimskie” budzą uznanie, a praca autora powinna być tu pod każdym względem doceniona, a w pewnych miejscach nawet dowartościowana. Mimo wielości wątków udało mu się bowiem zachować pewną/umowną spójność i stałą temperaturę opowiadanych zdarzeń, a trzeba pamiętać, że większość z nich to zwyczajne, codzienne czynności wykonywane zazwyczaj przez ludzi bez większej refleksji. Nawet gdy Delisle odwozi dzieci do przedszkola, gdy szuka ciekawych tematów

do szkiców czy gdy rozmawia przy kubku kawy z księdzem – cały czas nas bawi, przedstawia istotne szczegóły otoczenia i poddaje pod rozwagę myśli, nad którymi możemy wspólnie się zastanowić i samodzielnie je zinterpretować. Myślę, że aby uniknąć wspomnianego przeze mnie efektu znużenia i bardziej poczuć temperaturę komiksu, trzeba czytać go nawet kilkunastoma podejściami, powoli i bez pośpiechu układając z rozsypanych przez autora kawałków dość złożoną twarz Izraela – najbardziej skonfliktowanego miejsca na świecie, państwa z kilkoma dominującymi religiami, z historycznymi zaszłościami i traumami, a przede wszystkim z niezbyt etycznym stosunkiem do bliźnich. W tym kontekście „Kroniki jerozolimskie” to dla mnie kolejna cegiełka (kamień) rzucona w mur świętych i politycznych podziałów, odsłaniająca głupotę konfliktów religijnych i tworzenia gett na własne życzenie. Wyłaniający się z neutralnych, bezstronnych kadrów obraz jest dość smutnym widokiem – są miejsca na świecie, w których każdy ma swoją prawdę i, co więcej, bez względu na to, jak bardzo się myli, jest w stanie bronić jej siłą (np. karabinem będącym naturalnym dodatkiem do stroju podczas joggingu czy zakupów). I śmieszne to, i straszne zarazem. Mam tylko nadzieję, że tak rozwinięte stadium tej choroby nie będzie się nadto rozprzestrzeniać na świat.

Guy Delisle w swoich pracach jak zawsze wygrywa nieustanną ciekawością świata, dodajmy, że zdrową ciekawością, pełną dziecięcego zadziwienia i pozbawioną jakiejkolwiek stronniczości czy złych intencji – komentuje jedynie w sytuacjach personalnych, w których sami pokusilibyśmy się o mały komentarz. Ma niesamowity słuch oraz otwartość społeczną i kulturową. Jest jednym z nas, jednym z wielu, którzy muszą nauczyć się żyć w niezbyt sprzyjających własnym przyzwyczajeniom okolicznościach, dopasować się do nowych zasad obcego miejsca. Dlatego te światy (z reguły bardzo smutne) wydają się nam trochę jaśniejsze, oswojone bardziej człowiekiem niż jego zawodem. Dlatego tak bardzo lubimy tego rysującego swoje życie Kanadyjczyka.

„Kroniki jerozolimskie”
Scenariusz i rysunek: Guy Delisle
Kultura Gniewu
2014

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.

 

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry