Próba syntezy, podsumowania czy konceptualizacji tego, z czym zetknąłem się podczas lektury niemal czterystustronicowego dzieła prof. Jerzego Szyłaka „Komiks w szponach miernoty”, budzi we mnie tyle samo lęku, sprzeciwu, co dreszczyku emocji. Mógłbym wykręcić się teraz prostotą ambiwalentnych uczuć, uczepić się jakiejś absurdalnej fascynacji i ustawić książkę pośród dziwów i cudów polskiej myśli na temat popkultury. Niemniej, gdy jeszcze w trakcie lektury rozmawiałem na temat tego wydawnictwa z potencjalnie zainteresowanymi znajomymi, to w oku mym błyskało. Kilka akapitów tego wydawnictwa z rana działało lepiej niż mocna kawa. Pozwolę sobie więc zachować w tekście niniejszym odrobinę rezerwy, postaram się chłodno spojrzeć na to, co zaprezentował jeden z najważniejszych (mówcie, co chcecie – tak jest) specjalistów od komiksu. Choć nie wykluczam, że tekst w trakcie swojego rozwoju wpadnie w tytułowe szpony miernoty!
Jak każde nieliczne grono fascynatów skupione wokół specyficznej tematyki, twórczości, środowisko to jest tak samo twórcze, gotowe na współpracę, pełne pasji, co hermetyczne, zawistne i pełne mikrokonfliktów. Tak jest na wielu scenach, zwłaszcza tych, gdzie niezależność i kontrkulturowość zazębia się z kulturą pop. Czyżby to ostateczny dowód na zdegenerowanie i nieetyczność kultury masowej? Nie chcę kpić. W przypadku refleksji nad komiksem dochodzi jeszcze refleksja naukowa. Refleksja naukowa bowiem wydaje się, obok rynku wydawniczego, inwestycji w twórców czy grupy odbiorców, fundamentem istnienia tej wyklętej, miernej sztuki, Entartete Kunst. Dla porównania: gdyby nie uniwersytecka refleksja filmoznawcza czy ambitnie czerpiąca z niej krytyka, kto wie, czy nawet najwybitniejsze dzieła filmowego modernizmu wywalczyłyby pozycję im należną, dziś już niepodważalną i dla każdego jasną… Te truizmy, dzięki którym pozwalam oddalić się od sedna sprawy, warte są jednak przypomnienia, zwłaszcza gdy obcujemy z obszerną i drobiazgową krytyką/polemiką Jerzego Szyłaka z naukową refleksją na temat komiksu w Polsce. Mamy tu więc do czynienia z rozprawą naukową aspirującą do stania się punktem zwrotnym w refleksji nad sztuką komiksu w naszym kraju. W tym kontekście niezwykle uderzyła mnie pewna niewielka, ale dosyć symptomatyczna kwestia. Otóż wydawca TIMOF I CISI WSPÓLNICY (raz jeszcze, tak jak w przypadku wydanej również przez nich „Gry ciałem” Szyłaka) nie opatrzył tak opasłego tomu indeksem nazwisk i tytułów. Dosyć szybko czytelnik orientuje się, że indeks nazwisk okazuje się tu nie na miejscu,
bowiem, ironizując, mogę powiedzieć, że ograniczałby się zaledwie do dwóch nazwisk: Krzysztofa Skrzypczyka i Jakuba Woynarowskiego. Szyłak prezentuje obu autorów (z większym naciskiem na Skrzypczyka, aby oddać sprawiedliwość) jako V kolumnę polskiej refleksji na temat komiksu, jako szkodliwych „pseudonaukowców” uprawiających „pseudonaukę”, quasi-akademickich grafomanów monopolizujących myśl i zagarniających dyskurs za pomocą oderwanych od rzeczywistości pojęć… Szyłak punktuje dorobek „naukowy” wspomnianych panów, bezlitośnie obnaża, kontrastuje ze znanymi opracowaniami, odpiera ataki na własną osobę i własny dorobek. Nie czas i miejsce na przykłady drobiazgowej analizy prof. Szyłaka. Robili to inni recenzenci związani ze środowiskiem komiksowym, zachowując dzięki temu pewną rezerwę, choć w inny sposób. Chciałbym teraz zwrócić uwagę na jeden ważny problem, który chyba wymaga określenia. Z jednej strony polemika jest imponująca. Z drugiej niesmaczna czy wysoce krępująca. Nauka współczesna metaforyzuje i ironizuje, owszem. Ale w ten sposób? Jerzy Szyłak z jednej strony rozbiera aparaturę pojęciową swoich przeciwników, szczegółowo sięgając do cytowanych tekstów źródłowych doskonale znanych każdemu polskiemu wielbicielowi komiksu, który pokusił się kiedyś o zanurzenie w teorii (Toeplitz, Hopfinger, Reitberger, Fuchs i inni). Z drugiej strony ubiera swoją wypowiedź w niepokojący płaszcz szkodliwej ironii. I czyni to niekoniecznie w chwilach, gdy dyskredytuje wykształcenie, działalność, kompetencje oponentów, ale na poziomie wyższym, gdy jego myśl strukturyzują cytaty z „Końca teorii” Terry’ego Eagletona czy stawiając kropki nad i w formie „niemych” i otwartych komentarzy w postaci komiksów Śledzińskiego czy Dąbrowskiego.
Być może charakter tego tekstu jest mało wyczerpujący, wyjaśniający. Może po prostu pozostawiam tekst otwartym? Trochę ze strachu, trochę z poczucia, że nie jest to potrzebne. Kompleksowa analiza „Komiksu w szponach miernoty”, na którą nie chciałem się porywać, wpisałaby się w nie do końca odpowiadający mi ton owego dzieła. Podkreślałaby to, co w nim toksyczne, a nie co w nim twórcze, schlebiałaby narracjom, które staram się odrzucać. Poprzestanę na nakreśleniu pewnego ogólnego wrażenia, które dla odbiorcy może być kuszące lub nie. Lektura z pewnością pozostawia wiele emocji… a refleksji? Szyłak niekoniecznie tłumaczy, on wręcz wyręcza intelektualnie ludzi ze sceny komiksowej. Zablokował błędne ścieżki refleksji naukowej na polu komiksowym. Ba, zasygnalizował on pewien koniec teorii, idąc nawet tropem Eagletona. Zastanawia mnie jednak, czy polski dorobek naukowy o komiksie jest na tyle obszerny, aby mówić już tak głośno i dobitnie: „Basta!”? Czy może największa zasługą gestu Jerzego Szyłaka będzie to, że pod względem metodologicznym sugeruje radykalne opcje już teraz, tak szybko, póki nie jest za późno? Recepcja tej książki pozwoli nam odpowiedzieć na to pytanie. Tylko czy pewne ludzkie słabostki nie zepchną tego dzieła w zawstydzeniu do rowu osobistych porachunków i personalnych ataków? Zastanawiam się więc, czy właśnie dlatego komiks nie znalazł się właśnie w szponach miernoty…
„Komiks w szponach miernoty”
Jerzy Szyłak
Timof i cisi wspólnicy
2013
W imieniu redakcji dziękuje wydawnictwu TIMOF I CISI WSPÓLNICY za egzemplarz recenzencki.