Brawo, kolejny już klasyczny komiks SF znalazł swoje miejsce we współczesnym świecie. Obok wydań zbiorczych „Funky’ego Kovala” (Wydawnictwo Komiksowe, 2014), „Rorka” (Sideca, 2013–2014) czy „Yansa” (Egmont, 2014–2015) dostaliśmy właśnie chyba najbardziej sztandarowe dzieło tego gatunku, czyli „Ekspedycję” autorstwa Polcha, Górnego i Mostowicza. O bogach z kosmosu, dzielnej Ais i przybyszach z planety Des polski czytelnik komiksów słyszał choćby raz, gorzej może być już z teoriami szwajcarskiego badacza amatora Ericha von Dänikena, na kanwie których powstała ośmiotomowa seria. Jego poglądy popularne były w latach 70. i 80. XX wieku i przeszły już raczej do lamusa. W tamtych czasach jednak rozpalały wyobraźnię na tyle, że niemieccy wydawcy postanowili przełożyć je na język komiksu i jeszcze bardziej spopularyzować. Oryginalne niemieckie wydanie z lat 1978–1982 doczekało się polskiej wersji w roku 1982 i było wydawane do zeszytu siódmego przez Krajową Agencję Wydawniczą, która zakończyła działalność w 1990 roku. Ostatni tom serii „Ostatni rozkaz” ukazał się dopiero 13 lat później w pełnej dwutomowej edycji wydawnictwa Muza.
„Ekspedycja” to opowieść o kosmicznej ingerencji w rozwój kulturalny i cywilizacyjny Ziemian, wykorzystująca motywy: sztucznej inteligencji (bardzo dobra rola Wielkiego Mózgu), klonowania, prognozowania rozwoju, przełomowej misji międzyplanetarnej czy odwiecznej walki dobra ze złem, a także opierająca się na współczesnych znaleziskach, odkryciach, teoriach naukowych, legendach, podaniach, apokryfach i literackich źródłach. Jest tu prawie wszystko, co zwykły zjadacz chleba, niezafascynowany paleoastronautyką, potrafi umiejscowić w odpowiednim czasie i przestrzeni naszej planety. Bo któż nie słyszał nigdy o Atlantydzie czy znakach na płaskowyżu Nazca, nie poznał historii budowania wieży Babel czy grobowców faraonów albo nie uczył się o 40-letniej tułaczce narodu wybranego i mannie z nieba? Właśnie, to wręcz popkulturowe przykłady. A jest tego dużo więcej, choć miejscami są to dość naciągane teorie. Wywołują one jednak raczej uśmiech małego odkrywcy aniżeli sceptycznego badacza historii i kultury. Ale taki urok ma właśnie ta historia, pełna awanturniczej przygody, szybkiej akcji, quasi-naukowych wtrętów i trudnej do opisania atmosfery dawnych fantastycznonaukowych opowieści.
Nie sposób też nie docenić genialnej strony graficznej, która mimo wszystko wcale się nie zestarzała. No, może w kilku miejscach czuć powiew poprzedniego ustroju, ale to tylko wzbogaca współczesny odbiór komiksu. Na przykład wyposażenie prawie każdego wnętrza (nawet statku kosmicznego) w skórę martwego zwierzęcia, która w okresie PRL spełniała rolę dywanowo-dekoracyjną i była synonimem luksusu, na pewno w starszych czytelnikach wywoła przynajmniej małą łezkę sentymentu, a młodszym da jakąś orientację w ówczesnych trendach. Bogusław Polch w ogóle wyrysował ten album z wielką pasją, pomysłem i pieczołowitością, tworząc bardzo spójny i bogaty w szczegóły świat, w którym rozwinięta technologia kosmitów współistnieje na równych prawach z ziemską naturą i pierwszymi zdobyczami homo sapiens. Każda postać, istota, narzędzie, wnętrze czy krajobraz są tu precyzyjnie przedstawione, z dbałością o niemal każdy detal danej sceny. Ponadto w tych wszystkich szczegółach rysownik zachował pełny dynamizm opowieści, następujących po sobie zdarzeń. A wcale nie jest to rzecz prosta, szczególnie biorąc pod uwagę czasy i kraj, w których seria powstawała. Zbiorcze wydanie bardzo wyraźnie pokazuje też kształtowanie się stylu polskiego rysownika – i to bardziej jego doskonalenie niż typową ewolucję. Za to właśnie między innymi lubię wstępne prace Polcha – że są perfekcyjne, dokładne i profesjonalnie wykonane, zgodnie z założeniem i bez wykładania czytelnikom niepotrzebnych ideologii o konieczności zmiany kreski, odświeżenia jej (jak to miało miejsce np. w czwartej części „Funky’ego Kovala”). Tym „Ekspedycja” wygrywa.
Wielu osobom przeszkadza w nowej edycji to, że została przygotowana na podstawie wcześniejszych wydań, bez komputerowego poprawienia plansz, kolorów i bez ujednolicenia liternictwa. Ale, na bogów z kosmosu, jaki jest sens wymieniać 400 stron tekstu, wymazywać dymki, poprawiać kolory, mnożyć pracę, zwiększać koszty i cenę produktu, kiedy możemy mieć wydanie odpowiadające oryginałowi, niosące ze sobą jakąś historię, unaoczniające zmienne rynku wydawniczego i zostawiające ten konkretny ślad dla przyszłych pokoleń? Podobnie jest ze scenariuszem, który przez swoją konstrukcję i epokę, w jakiej powstał, zyskuje rangę szczególnego znaku rozwoju sposobów opowiadania i świadectwa swoich czasów. Fabuła, poprowadzenie narracji oraz wykreowanie postaci – te trzy składniki historii z perspektywy czytelnika współczesnego i wyrobionego bardzo rażą swoją naiwnością, fragmentarycznością i niespójnością. Problematyczne sytuacje dość często rozwiązywane są tu za pomocą niezbyt przekonujących działań czy przypadkowych zdarzeń, bohaterowie są chaotyczni w swoich decyzjach, trochę papierowi, mechaniczni, a przez to i psychologicznie nieaktywni, w niektórych miejscach brak nawet logiki. Moim ulubionym fragmentem jest sekwencja dwóch następujących po sobie kadrów z biegnącymi wojownikami, którzy na pierwszym obrazku krzyczą: „Śmierć Aistar”, a zaraz potem (bez żadnej przyczyny): „Brać ją żywcem”. Takich smaczków trudno szukać we współczesnych profesjonalnych publikacjach.
W ostateczności zatem, obiektywnie rzecz ujmując, wszystkie pozytywne i negatywne składniki „Ekspedycji” decydują o jej wyjątkowości i mają niesamowitą wartość historyczną i sentymentalną. Subiektywnie czuję jednak lekko kłujący smutek, że kolejna ważna w moim życiu historia traci niestety na znaczeniu. Cóż, taki pożytek z tłoczonej przez całe życie wiedzy i wyrabiania gustów. A może to po prostu głupi snobizm? Jak ci Desjańczycy mnie ukształtowali?
„Ekspedycja. Bogowie z kosmosu”
Scenariusz: Arnold Mostowicz, Alfred Górny
Rysunek: Bogusław Polch
Wydawnictwo Komiksowe/Prószyński i S-ka
2015
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.