To oczywiste, że kiedy na scenie pojawiają się zombie, posoka poleje się strumieniami, a wnętrzności będą wypływać z rozszarpanych ciał. Gdy do tego dodamy mechanicznego samuraja ze swoimi ostrymi jak brzytwy katanami, strumienie zamienią się w rzekę krwi. Ciała nie będą już tylko rozszarpane, lecz także elegancko poszatkowane, choćby tak, abyśmy mogli zobaczyć np. połóweczkę jeszcze ciepłego mózgu człowieka/zombie. Plus czerwone mundury angielskiej armii i fioletowa ektoplazma niejakich meduz. Tak, Jai Nitz i Janusz Pawlak musieli dobrze się bawić podczas tworzenia „Toshiro”. Panowie nie są samolubnymi zombiakami i pozwolili czytelnikom na czerpanie ogromnej przyjemności z lektury ich wspólnego dzieła.
A komiks to nie byle jaki, i nie mam tu tylko na myśli faktu, że „Toshiro” został wydany przez amerykańskie wydawnictwo Dark Horse Comics, które ma w swojej stajni takie tytuły jak „Sin City” czy „Hellboy”. Zresztą „Toshiro” często jest porównywany do tego drugiego, ale są to porównania krzywdzące zarówno dla „Hellboya”, jak i komiksu Nitza i Pawlaka. „Toshiro” ma swój własny styl, choć oczywiście także czerpie garściami z popkultury. Wiktoriańska Anglia, mechaniczny samuraj napędzany parą, stwory z mackami, zombie… Mieszanka wybuchowa, ale poprowadzona z gracją samurajskiego wojownika.
Po raz kolejny się okazuje, że angielski pejzaż jest doskonałym materiałem do budowania klimatycznej opowieści mocno zahaczającej o horror. Ciasne zaułki, brudne ulice i ponura zabudowa Manchesteru są areną starć tytułowego bohatera i jego partnera, amerykańskiego poszukiwacza przygód Boba Żywe Srebro, z potężnym Kirspe, który pragnie wyzwolić ludzkość przez wojnę, najlepiej światową, a mamy dopiero rok 1867. Oczywiście pomóc ma mu w tym armia w miarę inteligentnych – jak na te stworzenia – zombie. Na gruzach spalonego miasta kilkanaście lat później powstaną dwa piłkarskie kluby, ale to już zupełnie inna historia…
Główna akcja rozgrywa się w ciągu jednej nocy. Bohaterzy muszą działać szybko i zdecydowanie. Miecz nie ma prawa się stępić, a magazynki rewolwerów nie mogą być puste. Autorzy dzięki umieszczeniu w historii żywych trupów wykreowali niezwykle silne napięcie. Plansze emanują atmosferą osaczenia, która potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Pomagają w tym klaustrofobiczne kadry. Pawlak rysuje dość szczegółowe tła i świetnie operuje plamami czerni i czerwieni, tworząc widowiskowe masakry i rzezie. Plansze są wręcz wypełnione gęstym odorem śmierci.
„Toshiro” dostarcza pozytywnych wrażeń. Udanie skonstruowana fabuła wkręca od pierwszego kadru. Czarny charakter – choć tak naprawdę fioletowo-różowy – to klasyczny sukinsyn z megalomańskimi zapędami. Samuraj i kowboj to kolejny ograny motyw, ale jakże dobrze wykorzystany. Wiadomo, różnica kulturowa pozwala na napisanie wielu dobrych dialogów. Nitz i Pawlak dostarczyli świetnej rozrywki w najczystszej formie. Komiks o mechanicznym samuraju i jego perypetiach to dynamicznie opowiedziana historia, którą chce się czytać. Powiedzmy sobie szczerze, gdyby było inaczej, Toshiro nie zawitałby do stajni Dark Horse Comics. Nawet gdyby grał w Manchesterze United.
„Toshiro”
Scenariusz: Jai Nitz, Janusz Pawlak
Rysunek: Janusz Pawlak
Kultura Gniewu
2015
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.