Skrajne emocje towarzyszą w czasie lektury dzieła Judith Vanistendael „Kiedy Dawid stracił głos”. Można napisać, że jest to historia o przemijaniu, o pragnieniu, o życiu, o śmierci, o… bla, bla, bla… i bla bla bla. Oczywiście, jest. Jakie to proste, wręcz banalne. A mimo to komiks belgijskiej autorki wyrywa się z ram banalności. Nie daje mi spokoju. Może to przez ten prolog…? Prolog, który sprowadza człowieka – jego życie, uczucia, wiarę i wszystko, co sobą reprezentuje – do jednego kodu, w tym konkretnym przypadku wyrażonego za pomocą ciągu kilku liter i liczb. T3N26M0 – rak krtani okolic nagłośni. T3N26M0 – Dawid – żonaty, ojciec dwóch córek i dziadek jednej wnuczki. T3N26M0 – bohater komiksu Judith Vanistendael.
Dawid zostaje w tej historii sprowadzony na drugi plan. Ciężko jest napisać, jaki jest. Żyje z chorobą, a nie dla niej. Wydaje się sympatycznym człowiekiem. Kilka epizodów ukazuje nam go jako mężczyznę lubiącego żeglować, czytać i spędzać czas ze swoją młodszą córką Tamarą. Ale te momenty służą innemu celowi. Oddają stan emocjonalny jego bliskich. On jest spokojny, on jest chorobą, z którą musi sobie poradzić rodzina. I tak nowotwór zajmuje nie tylko kolejne komórki ciała mężczyzny w sile wieku, lecz także bezczelnie atakuje umysły trzech kobiet. I choć T3N26M0 to nie wyrok (naprawdę słysząc taką diagnozę, można nie pomyśleć „ja umieram?”), to skutecznie zniekształca dotychczasowe życie Dawida, Miriam, Tamary i Pauli.
Vanistendael krąży po zakamarkach dusz bohaterów, lecz czyni to bez nawyku natrętnego podglądactwa. Nie obdziera postaci z intymności. Posługuje się drobnymi gestami, w kulminacyjnych momentach odrzucając słowa. Piękne plansze skomponowane za pomocą akwareli perfekcyjnie oddają całą gamę nastrojów. Smutek, cierpienie, nadzieja, zwątpienie i radość mieszają się w kolejnych rozdziałach, tworząc dzieło przejmujące i niejednoznaczne. Po pierwszej lekturze byłem zachwycony pozytywnym przekazem, jaki udało się osiągnąć belgijskiej artystce mimo tak ciężkiego tematu. W końcu wbrew tytułowi Dawid wcale nie traci głosu. Znalazł siłę, by go zachować i pokierować własnym życiem, może nie tak, jak tego pragnął, ale tak jak sobie tego zażyczył. Ostatnie słowo należy do niego.
Po kolejnym zmierzeniu się z komiksem na pierwszy plan wysunęły się negatywne emocje. Ogarnęło mnie przygnębienie. Do głosu doszła choroba, która przy pierwszym czytaniu była obecna, ale spychana przeze mnie gdzieś na margines. Bardziej zajmujące były momenty, w których kilkuletnia Tamara obmyślała plany ocalenia ojca. Dla dziecka świat jest o wiele prostszy. Próba złapania duszy w siatkę na motyle czy mumifikacja zaciekle ćwiczona na pluszowych zwierzakach wydają się dobrymi sposobami ratunku. Trochę to makabryczne, ale jakże komiczne. Oderwane od realnego świata. Jak każda zabawa. Niestety, smutną rzeczywistość odzwierciedlają spojrzenia Pauli i Miriam. Pełne bólu, strachu i zrezygnowania. To ich wzrok wprawił mnie w posępny nastrój. Ten charakterystyczny dla stylu Vanistendael „wytrzeszcz oczu”, który perfekcyjnie oddaje uczucia bohaterów.
Słodko-gorzkie dzieło Belgijki pozostawia niezatarte wrażenie w umyśle czytelnika i jestem przekonany, że przy każdej lekturze będzie ono inne – niepowtarzalne. „Kiedy Dawid stracił głos” to historia utkana z drobiazgów codzienności niepostrzeżenie wpływających na nasze życie, która zmienia je na chwilę albo na zawsze. I tak jak to w życiu bywa, tylko od nas zależy, czy będą one mogły nam odebrać głos.
„Kiedy Dawid stracił głos”
Scenariusz i rysunek: Judith Vanistendael
Wydawnictwo Komiksowe
2014
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.