Rozważania z cyklu, czy komiks to odpowiednia forma przedstawienia wielkiej historii, a zwłaszcza tematu Zagłady, wydają się zbędne. Pojawienie się na rynku wydawniczym publikacji „Maus” Arta Spiegelmana w 1991 roku (w Polsce komiks ukazał się 10 lat później) rozwiało wszelkie wątpliwości. Kontrowersje i przyznana Nagroda Pulitzera wywołały wiele dyskusji o stosowności i celu zastosowania komiksu jako źródła przekazu historycznego, a także o estetycznych i etycznych ograniczeniach przedstawienia Holocaustu albo znaczenia, a wręcz swoistej ontologii komiksu. Powstało mnóstwo artykułów, rozpraw, prac naukowych, ale też programów, audycji, książek oraz zajęć akademickich, które usankcjonowały koegzystencję takiego bytu jak komiks i takiego zagadnienia jak Shoa. Refleksja teoretyczna przebiegała równolegle z działaniami praktycznymi – wraz z ukazaniem się „Mausa” wzrosła liczba twórców, a tym samym komiksów podejmujących kwestie postpamięci, eksterminacji i prześladowania Żydów w czasie II wojny światowej. Biorąc do ręki dzieło „Skazane na siebie” Miriam Katin, uświadamiam sobie, że to pierwsze dzieło tego typu, jakie znam, stworzone przez kobietę i o kobietach.
„Skazane na siebie. Pamiętnik Miriam Katin” powstaje, gdy autorka ma 63 lata. Do tego czasu zdążyła służyć jako graficzka w Siłach Obronnych Izraela, ilustrować dla Ein Gedi Films przy produkcjach Yehudy Wurtzela albo do książek dla dzieci w Mondo Publishing oraz tworzyć dla mniej lub bardziej znanych studiów filmów animowanych, jak Disney czy oddział animacji MTV w Nowym Jorku. Przygodę z komiksem rozpoczęła dopiero w 2000 roku, poproszona przez znajomych o narysowanie czegoś do antologii „Monkeysuit”. Wtedy też zrodziły się jej styl i miłość do rysowania ołówkiem.
Oficjalna strona Miriam Katin nie obfituje w wiele informacji z biografii artystki poza enigmatyczną zakładką „Niektóre fakty”: „Urodziłam się na Węgrzech podczas II wojny światowej. Odkąd tylko pamiętam, wydaje się, że była jakaś wojna, która przypominała ludziom o innych wojnach albo o tym, że wojna jest nieunikniona. Oczekiwaną rewolucję, coś, co się zdarzyło, skończyło... co nastąpi...”. Rysowniczka przelała na papier zarówno swoje wspomnienia z pierwszych lat życia, jak i wspomnienia swojej matki, a przede wszystkim traumę ich obu. „Skazane na siebie” to komiks o losach Esthery, kobiety z inteligencji żydowskiej, która po zaraz po zerwaniu sojuszu Węgier z III Rzeszą w 1944 roku, zarówno w trosce o losy córki – którą się opiekuje – jak i męża – który walczy na froncie wschodnim – podejmuje decyzję o ucieczce z Budapesztu. Opuszczając miasto „świateł, kultury i elegancji”, bohaterki po kolei będą coś tracić: od miejsca zamieszkania, dóbr materialnych i pamiątek rodzinnych, przez nazwisko, tożsamość i przyjaciół, kończąc na prawie o decydowania o swoim ciele oraz wierze. Obraz spustoszenia wojennego ukazany jest przez Katin z całym „dobrodziejstwem inwentarza”, choć może to mało odpowiednie określenie. Przy całym ciężarze obrazowo-treściowym dzieła zaskakuje ono różnorodnością oferowanych przeżyć. Widzowie odnajdą momenty wzruszenia, gdy radziecki żołnierz będzie próbował zapewnić Esther, że jest bezpieczna, albo zabawne, kiedy to bohaterka z przyjaciółką żartują z rozkazu oddania zwierząt przez ludność żydowską.
To, co by wyróżniało komiks „Skazane na siebie” pośród innych publikacji o podobnej tematyce, to dwie narracje: kobieca i dziecięca, oraz łącząca obie kwestia wiary... a raczej jej utraty. Postać Esther można by porównać do żołnierza. Na ciało „kosmopolitycznej damy” wkłada mundur chłopki z bękartem i wyrusza na wojnę w obronie ojczyzny, jaką jest życie jej i dziecka. Walkę, którą prowadzi bohaterka, można porównać do tych toczonych na pierwszej linii frontu, a cena, którą przyjdzie jej ponieść w walce – choć zwycięskiej – jest stanowczo zbyt wysoka. Z kolei kilkuletnia Lisa przypatruje się światu z odpowiednią dla swojego wieku dziecięcą wrażliwością i naiwnością, które w trakcie wojennych doświadczeń zatraca. Przyjaciele i zwierzęta odchodzą, mama często płacze, a Bóg jawi się jako twór o sprzecznych intencjach i różnych postaciach: Bóg-początek, Bóg-ciemność, czekoladowy Bóg lub Bóg, który zamieszkał w butelce wina. Podjęta przez Katin batalia o istnienie Boga w obliczu osobistych tragedii, którą świadomie można poszerzyć o tragedię narodu żydowskiego, jest przegrana. I choć po lekturze „Skazanych na siebie” tłumaczenie wydaje się zbędne, dobrze, że w komiksie znalazły się posłowie autorki i komentarz merytoryczny Shoshany Ronen – fiozofki, literaturoznawczymi i profesor, kierującej Zakładem Hebraistyki Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego.
Wizualna strona publikacji jest utrzymana w przewidywalnej, czarno-białej kolorystyce. Barwy z dwóch uchowanych fotografii przedstawiających ojca Miriam Katin z frontu stały się paletą wojennych reminiscencji bohaterek komiksu. Ołówek, którym operowała artystka, okazał się idealnym narzędziem. Kolorowe plansze pojawią się zaledwie kilka razy, i to z dwóch powodów: dla odróżnienia współczesnych wspomnień Lisy i Ester oraz dla symbolicznego zaznaczenia pewnych wydarzeń mających wpływ na życie postaci (np. flaga III Rzeszy i ZSRR). Sama Katin wypowiada się bardzo pochlebnie o polskim wydaniu „Skazanych na siebie”, w którym zostały powiększone rysunki i zastosowano błyszczący papier. Pisze: „Jestem dumna [z tego wydania] i mam nadzieję, że spotka się z pozytywnym odbiorem”. Ja też polecam!
„Skazane na siebie. Pamiętnik Miriam Katin”
Scenariusz i rysunek: Miriam Katin
Wydawnictwo Komiksowe
2014
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.