Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Uwodzenie niewinnych

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
15.02.2015

Porządek zostaje zachwiany. Mafijne rodziny są w rozsypce. Dziwolągi powoli zdobywają władzę w mieście. Po tym jak Harvey Dent został oblany kwasem i kontrolę nad nim przejęło jego drugie ja, czyli Two Face („Długie Halloween”), Batman i Jim Gordon zostali osamotnieni w walce z przestępczością w Gotham City. Two Face wraz z kilkoma innymi Dziwolągami uciekają ze szpitala Arkham. W dodatku pojawia się nowy seryjny zabójca, który morduje policjantów w kalendarzowe święta. Kim jest nieuchwytny Wisielec? Co planuje Dent? Jak poradzi sobie na stanowisku nowa prokurator okręgowa Janice Porter?

Zawsze kiedy czytam komiks o Batmanie napisany przez Jepha Loeba, zastanawiam się, po co umieszcza w swoich scenariuszach tak dużą liczbę największych i najsłynniejszych przeciwników obrońcy Gotham City? A robi to z manierą godną maniaka. Mógłby za to zawisnąć, ale czytelnicy widocznie są łaskawi. Zastanawia mnie to, ponieważ jego historie doskonale by się obroniły bez szerokiego uśmiechu Jokera, ponętnych nóg Poison Ivy, eleganckiego parasola Pingwina, zimnego oddechu Mr. Freeza czy słomianego zapału Stracha na Wróble. No tak, tylko czy Batman istniałby bez swoich ekstrawaganckich przeciwników? Istniałby, ale pewnie jego przygody nie byłyby tak pokręcone. Wybaczmy Loebowi jego przypadłość, bo przecież jest jeszcze druga strona tej monety (i wcale niezarysowana). Tim Sale.

W sumie to Loeb wykonuje po prostu ukłon w jego stronę. Dostarcza mu powodów, by ten mógł oczarować czytelnika genialnymi rysunkami. W końcu ponętne nogi Poison Ivy nie byłyby tak ponętne, gdyby nie wyobraźnia Sale’a. Proste. Jako ozdobniki fabuły w jego unikatowym ujęciu kolorowi antagoniści sprawdzają się bez zarzutu. Pełne rozmachu ilustracje można potraktować jako zapierające dech w piersiach efekty specjalne. O tak. Loeb i Sale stworzyli atrakcyjny blockbuster. Nieliczne niedociągnięcia fabularne są udanie maskowane przez znakomite rysunki, wśród których prym wiodą wspaniałe rozkładówki. Spójrzmy na tę z Jokerem strzelającym do braci Maroni z pędzącego samochodu. No przecież dla takich scen chodzi się raz po raz do kina, dlaczego więc nie czytać raz po raz „Mrocznego zwycięstwa” dla takich ilustracji?

Tym bardziej że Sale okrasza równie cudownymi dziełami każdy z rozdziałów tej opowieści. Choć wielkie wrażenie robi splash napadu na salę sądową (pisałem już o ponętnych nogach Poison Ivy?) czy ten z roześmianymi Jokerem i Strachem na Wróble, to amerykański artysta uwodzi sekwencją przedstawiającą śmierć rodziców Tima Drake’a – przyszłego Robina. Niewielu rysowników, a być może żaden, nie poświęciłoby całej strony na przedstawienie dłoni trzymającej kurczowo zerwany cyrkowy trapez. Przecież do tego wystarczy jeden mały kadr – na szczęście nie dla Sale’a. Oglądając to ujęcie, zastygamy w napięciu, a dalej, już na następnych stronach, strach, rozpacz, ból i wielki smutek. A przede wszystkim cisza, cisza tak przejmująca, że nie sposób przewrócić kartki dalej. Blado krwiste światło reflektorów skupia swoją uwagę na dwóch sierotach, a my możemy (ale też z dziką pożądliwością chcemy) tylko patrzeć i współczuć. Minimum środków, maksimum emocji.

„Sieroty” to najlepszy rozdział „Mrocznego zwycięstwa”. Nie pojawia się tu żaden pierwszo - ani nawet drugoligowy freak. Loeb z wyczuciem balansuje na granicy smutku i melancholii, z mistrzostwem unikając taniego moralizatorstwa, co nie było łatwym zadaniem. Padają tu ważne słowa, ale na szczęście nieobarczone ckliwym bagażem. Życie Bruce’a, Alfreda i Tima zmienia się raz na zawsze i nie będzie to łatwy rozdział w ich życiu. W sumie wprowadzenie Robina do komiksu nie ma większego sensu. Loeb zostawił sobie za mało miejsca na przekonujące przedstawienia związku (bez podtekstów, panie Wertham) dwóch sierot. Może gdyby plansza z trapezem otwierała komiks, historia potoczyłaby się w innym kierunku. Skupiła na budowaniu wzajemnych relacji Bruce’a i Tima… Po prostu Robin tak jak Joker i Two Face to kolejna kanoniczna postać w mitologii Batmana i musiał on się znaleźć w tym komiksie choćby po to, by Sale mógł pokazać swój geniusz.

W wyobraźni Loeba powstały znakomite fragmenty tej opowieści, ale zabrakło mu pomysłów na spójne ich powiązanie. Za dużo tu postaci i wątków. Akcja brnie do przodu jak szalona, za mało skupiając się na bohaterach. Profile psychologiczne zostają zepchnięte w kąt, zastąpione błahymi dialogami o ważkich codziennych problemach. Gordon reprezentuje nieudane małżeństwo, Porter nieszczęśliwą miłość, Batman nieudane życie. Takie szufladki, w których nie ma miejsca na odcienie szarości.

„Mroczne zwycięstwo” miejscami sprawia wrażenie kontynuacji stworzonej na siłę (w końcu nie zarzyna się nietoperza znoszącego złote jaja), jednocześnie jest lekturą dostarczającą dużą dawkę dobrej zabawy. W końcu tego oczekujemy po blockbusterach. Uwiedzenia. Dopiero odkładając komiks na półkę, zaczynają pojawiać się wątpliwości, delikatne zgrzyty i pytania, ale po chwili przed oczami stają te genialne obrazy Tima Sale’a i wszystko inne idzie w zapomnienie.

„Batman. Mroczne zwycięstwo”

Scenariusz: Jeph Loeb

Rysunek: Tim Sale

Mucha Comics

2014

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry