Mieliście kiedyś wrażenie, że zamykacie się w swojej głowie i nie możecie się z niej wydostać, i jedyne, co możecie zrobić, to ulec zalewającemu was strumieniowi świadomości? Nie? To może inaczej. Mieliście kiedyś taki zapętlony sen, który produkuje coraz to dziwniejsze zdarzenia, a wy, mimo że uciekacie od nich coraz szybciej, biegniecie coraz wolniej? Bliżej? Właśnie. Jeśli chcecie przeżyć coś równie nierzeczywistego na jawie, sięgnijcie po „Piaskową opowieść”. Wystarczy tylko zabrać z sobą mapę, która i tak nie wskazuje prawidłowego kierunku, oraz plecak z nieprzydatnym na pierwszy rzut oka ekwipunkiem i szybko przekroczyć grubą, białą linię. I właśnie wtedy powinniśmy zacząć biec. Bez końca i do utraty tchu, bo mamy tylko dziesięciominutową przewagę. Nad kim? Nieważne. Tak zrobił Mac – bez zbędnych pytań zaczął biec.
Mac to główny bohater „Piaskowej opowieści”, taki sobie everyman, który nie wie, dlaczego i jak wpakował się w tę historię, dlaczego to on ma walczyć z systemem i czemu wszyscy są tak wrogo do niego nastawieni. Znacie to? Pewnie. Zmagamy się z tym codziennie, jedynie nie na taką skalę i nie na pustyni pełnej psychopatów i drapieżników. Tak, bo i lew w limuzynie tu jest, i rekin w basenie na pustkowiu, i nieprzyjaźni Arabowie, a nawet futboliści, którzy nie wiedzieć czemu gonią naszego bohatera (bo chwilowe wyłączenie światła na pustyni nie jest przecież aż tak dużym przewinieniem). Mac w ogóle ciągle trafia na jakichś podejrzanych typów i ludzi, którzy nie tylko mają niezły ubaw z jego położenia, ale i konsekwentnie kopią pod nim dołki. Poza wyżej wspominanymi jest jeszcze kilka ciekawych postaci i zjawisk: starsze golfistki (jedyne przyjazne dusze w tej „dziczy”), szaleńczy bieg z kostką lodu, pojedynek rewolwerowców z udziałem oddziału nazistów, uśmiechnięty sprzedawca używanych samochodów, betoniarka produkująca martini i powszechna korupcja uprawiana przez głównego antybohatera. Jest i wielki grzyb atomowy, choć nie kończy on całej historii (jak mogłoby się wydawać), bo mamy jeszcze zgrabny finał zmierzenia się z samym sobą oraz powrotu do gry. Uwierzycie?
Wszystko w tej opowieści jest na wskroś amerykańskie – każdy szczegół, postać czy zdarzenie to parodystyczna klisza popkultury kraju spod gwieździstego sztandaru. Amerykański sen wspierany jest tu amerykańskim splendorem, a bezsensowna pogoń za nimi znajduje idealne ujście w amerykańskiej paranoi i psychodelii królującej w latach 60. i 70. XX wieku. To prawie jak eksperymentalna poezja obrazkowa o zmaganiu się człowieka z absurdem losu czy życia w ogóle. A jeśli już przy obrazach i wizji jesteśmy, to Ramón K. Pérez pozwolił sobie z równym rozmachem co scenarzyści historii poeksperymentować z warstwą graficzną. Nieustanny bieg bohatera idealnie współgra z nieustannie zmienianą scenografią i ze sposobami kadrowania. Jakby rysownik biegł razem ze/za swoją kreacją. Czego tu nie ma? Kadry ze zbliżeniami wpadają na te z szerokim planem, rozmaite perspektywy walczą o swoje miejsce na planszach, wspólnie skadrowane detale poszczególnych postaci czy miejsc szukają swoich uniwersalnych znaczeń, zmieniająca się kolorystyka czy styl próbują ciasno dostosować się do zaistniałych warunków. Wszystko tu żyje, tryska emocjami – tego rysownikowi nie można odmówić. Tym bardziej jest to ożywcze, że Pérez nie miał do przełożenia na język komiksu wielu dialogów, a jedynie nieoczywiste zdarzenia i pustynne krajobrazy, które są polem każdego innego miejsca na świecie. Nic więc dziwnego, że po prostu zaryzykował, mocno puścił wodze fantazji i pogalopował w nieznane nam rejony. I byłby ostatnim frajerem, gdyby tego nie zrobił, no, chyba że właśnie siedziałby na koniu z pętlą na szyi (tak, dobrze myślicie, taka scena też się pojawia w komiksie).
„Piaskowa opowieść” to niezrealizowany scenariusz Jima Hensona i Jerry’ego Juhla (tych od mupetów), który w latach 60. był ciągle odrzucany przez wytwórnie jako zbyt trudny w realizacji. Kilkadziesiąt lat później córka Hensona, Lisa, zdecydowała się udostępnić tekst ojca i jego współpracownika wydawnictwu Archaia. Tak właśnie zmartwychwstała i objawiła się popkulturze psychodeliczna historia dedykowana niebezpośrednio właśnie jej. Co dziwne, nie było mowy o filmie, choć dożyliśmy przecież czasów, w których nic nie jest trudne w realizacji. Ale może poczekajmy chwilę i dajmy jeszcze szansę amerykańskiej kinematografii – Henson i Juhl pokazali już dawno „co”, Pérez dokładnie pokazał teraz „jak”. Dlatego nie pozostaje chyba nic innego, jak znaleźć budżet i krzyknąć „akcja!”. Tym łatwiejsze to będzie zadanie, że „graficzna” pustynia Péreza to w zasadzie gotowy plan filmowy – z całą jego ekipą, reżyserem (w pewnym momencie pojawia się nawet sam Henson), aktorami pierwszo-, drugoplanowymi i epizodycznymi, statystami, ustawionymi dekoracjami i mnóstwem tropów kształtujących i układających tę dość absurdalną historię w spójną, acz nieprzewidywalną pulpę. Coś jak kula śniegowa – zepchnięta z góry, gdy ma czysty zjazd, raczej się nie zatrzyma, a tym bardziej nie pomyśli o przyczynie ani skutku swego istnienia. Tego właśnie i jedynie na pustyni Hensona/Juhla/Péreza brak, cała reszta jest jak wesołe miasteczko, czy raczej komnata strachu i beczka śmierci w jednym – wszystko, co niemiłe, czeka za nami i przed nami, a my nie możemy być pewni niczego. Jedyny punkt stały to papieros w kieszeni bohatera, który nieustannie i niezmiennie nie chce spełnić swojego losu. Ma ktoś ten cholerny ogień?
„Piaskowa opowieść”
Scenariusz: Jim Henson i Jerry Juhl
Rysunek: Ramón K. Pérez
Timof i cisi wspólnicy
2014