Oj, ten Tony, znowu uwiódł mnie swoją historią i znowu dałem mu się podejść jak dziecko. Myślę jednak, że ten diabelnie zdolny rysownik (kuglarz z pędzelkiem) zrobiłby tak z każdą jedną, nawet najbanalniejszą opowieścią. Ma bowiem niesamowity dar kreowania na papierze magii oraz łączenia nierzeczywistości z rzeczywistością, liryzmu z groteską czy światła z mrokiem, ale też jak nikt inny potrafi celebrować młodość. A kto nie ma w sobie drzemiącego dziecka, które tylko czeka na niesamowite przygody i z upodobaniem słucha podobnych opowieści, niech pierwszy rzuci w kąt „Węża wodnego” i zacznie na przykład wypełniać PIT. Bo pierwsze, co przyszło mi na myśl po odłożeniu na półkę najnowszego (choć już trochę starego) dzieła Tony’ego Sandovala, to nieokiełznany, mocno wybrzmiewający hymn młodości – piękna, liryczna i romantyczna oda do czasu, w którym dzieją się cuda, świat pokazuje nam swoje ukryte oblicze, a my patrzymy jeszcze na niego szeroko otwartymi oczyma. Co następuje po nim? Twardo trzymająca nas rzeczywistość i nieuchronna nostalgia, tęsknota za czymś, co z każdym rokiem staje się niestety dla nas coraz bardziej zatarte i nierealne. Chyba właśnie dlatego ten malarz nieokiełznanej wyobraźni nieustannie uwodzi mnie swoimi historiami. Jest jednym z tych, którzy nie tylko nie utracili tego magicznego czasu, ale też mają go na tyle dużo, że mogą się nim podzielić z innymi. A my możemy mu być za to albo wdzięczni, albo dalej wypełniać PIT-y.
Co – poza apologią młodości – urzeka mnie jeszcze w pracach Sandovala? Na pewno jego zaraźliwa fascynacja głowonogami (jako bytów magicznych/przedwiecznych), również zamiłowanie do przedmieść, małych miasteczek, ale i szerokich planów (pejzaży łąk, lasów i mórz), a także trudno uchwytna, kryjąca się w każdym zakątku niesamowitość oraz niezłomna wiara w istnienie upersonifikowanych sił dobra i zła. Nie jestem osobą wierzącą w jakiekolwiek nadprzyrodzone moce ani też zagorzałym fanem fantastyki, ale jest coś w tych pracach, co rozbija moje realistyczne postrzeganie świata i szerzej otwiera oczy. Zawsze przejmuję perspektywę meksykańskiego twórcy i bez większych trudności przechodzę między „naszymi rzeczywistościami”. Przyjmuję za naturalne istnienie na przykład chłopca z dziurą zamiast serca (wcześniejszy „Doomboy” [Timof i cisi wspólnicy, 2013]) czy dziewczynki zakochanej w zębach poznanej nad jeziorem nieznajomej, która de facto nie żyje od 11 lat. Cóż, różne historie ludzie noszą ze sobą, a my nie możemy liczyć na ich poznanie, jeśli na wstępie uznamy je za nieprawdopodobne.
Tony Sandoval z perfekcją rozkłada akcenty dwóch przenikających się światów – jawy i snu – i łączy je w całkiem zgrabną fabułę, złożoną (nad wyraz złożoną) z takich tropów jak: przyjaźń, pierwsza miłosna fascynacja, nastoletnie frustracje, odpowiedzialność za drugą osobę, odwaga, powinność, wiara pomimo i walka do samego końca. W główną narrację wplata też niezwiązane z nią epizody – z jednej strony mające wydźwięk humorystyczny (scena z piknikiem czy sekwencja zamykająca komiks), z drugiej zaś bardziej nostalgiczne, wręcz poetyckie (praktycznie osobna nowelka z umierającym latem w roli głównej – majstersztyk!). Poszczególne rysunki są przy tym odmalowane z niebywałą precyzją, z dbałością o każdy szczegół (polecam na przykład przestudiowanie kadrów-zbliżeń – wszystkich tych hipnotyzujących spojrzeń, niosących własne znaczenie, złośliwych uśmieszków czy niedopełnionych gestów). W ogóle twarze postaci, rysowane przez Sandovala w bardzo charakterystyczny sposób (w pewnym sensie karykaturalny, trochę zdeformowany), oddają całą paletę emocji, miejscami wręcz zdumiewających swoimi subtelnymi tonami (użytymi przecież w takiej a nie innej stylistyce). Tu mała dygresja à propos kultu młodości i karykatury – spójrzcie choćby na twarze mieszkańców miasteczka, a zrozumiecie, dlaczego – zdaniem autora „Węża wodnego” – warto być ciągle młodym!
Pozostając w obszarze ikonicznym komiksu – nie sposób nie zauważyć, że jego twórca z każdym kolejnym albumem coraz bardziej zbliża się do perfekcji zaproponowanego przed laty stylu. Wszyscy chyba przyznają, niezależnie od zaangażowania okołokomiksowego i okołosandovalowego, że jego rysunki (szczególnie te całostronicowe) to małe dzieła sztuki, które przez swoją wyjątkową estetykę często wstrzymują akcję komiksu, zawieszają w próżni dialogi – kiedy odbiorca raz po raz zawiesza na nich wzrok na dłużej. Ja sam spędziłem przy tym albumie (z przerwami) kilka godzin, co jest zupełnie nierealne przy jego objętości i ubogiej warstwie językowej. Kto jednak sam docenia maestrię graficzną autora, w pełni mnie zrozumie. W „Doomboyu” kontemplowałem wizje płynących po niebie kałamarnic, w „Wężu wodnym” zatrzymywałem się zaś praktycznie na każdej stronie, a szczególnie tych z podwodnymi i sennymi sekwencjami oraz tych, na których przejścia tonalne są tak perfekcyjnie nałożone, że praktycznie niewidoczne. Sandoval dobrze czuje też barwy, wykorzystując je do odróżnienia poszczególnych etapów historii (baśniowości i przenikającego ją raz po raz mroku) – od jasnych pastelowych kolorów beztroskich spotkań bohaterek, przez stonowane, przydymione brązy, szarości i zielenie snów, aż do głębokich, smolistych czerni i czerwieni obrazujących ostateczny rytuał i walkę rozgrywaną między przedwiecznymi siłami.
Myśląc o obrazach i znaczeniach, które ze sobą niosą, o magii, którą Tony Sandoval z lekkością powołuje do życia w swoich pracach, stwierdzam, że „Wąż wodny” to komiks dla każdego, bez wyjątku. Odłóżcie zatem swoje PIT-y, wy, najbardziej zatwardziali realiści, i wyciągnijcie z kąta tę historię. Zróbcie to teraz, bo pewnego pięknego poranka może być już za późno. Zostanie tylko rzeczywistość i tęsknota za czymś, czego nawet nie potraficie nazwać.
„Chodź za mną! Jesteśmy teraz zwierzętami. Ja jestem lisem, a ty wężem wodnym w masce królika”.
„Wąż wodny”
Scenariusz i rysunek: Tony Sandoval
Timof i cisi wspólnicy
2014