Trzeba to przyznać. „Na własny koszt” Chestera Browna jest bardzo dobrym przykładem na potwierdzenie tezy, że nie ocenia się książki po okładce czy temacie. „Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli” (bo taki ten komiks ma podtytuł) z samego swojego założenia, przyjętej idei i zastosowanej przez autora konwencji nie powinien się udać, a jednak! W najlepszym wypadku mógł wyjść z tego albo pretensjonalny i przejaskrawiony portret dziwkarza, albo pusty i zgrany moralitet, jednak Kanadyjczyk opowiedział o swojej „działalności” w tak naturalny, osobisty, a zarazem uczciwy sposób, że lektura tego swoistego pamiętnika stała się bardzo przyjemną, lekką, ale i stymulującą intelektualnie przygodą.
Na pewno nie jest to zwykły przewodnik po kanadyjskich przybytkach uciech, ale raczej podniecająca eskapada w głąb ludzkich myśli, zachowań, generowanych spotkaniami interakcji i funkcjonujących w społeczeństwie stereotypów. Autor na kartach swojego pamiętnika wypowiada wiele życiowych i prostych prawd, które stoją w opozycji do odgórnie przyjętych sądów i „ustaw” moralnych, i to nie tylko tych dotyczących prostytucji, ale i ogólnych, codziennych, ludzkich, poruszających tematy np. miłości, związków, instytucji małżeństwa czy monogamii. Trudno mu w większości przypadków nie przyznać racji, choć do końca też nie możemy być zgodni. Udanym zabiegiem autora było oprawienie tekstu/obrazu właściwego materiałami dodatkowymi – zarówno merytoryczną polemiką z przeciwnikami prostytucji, jak i wyczerpującymi komentarzami poszczególnych kadrów i sytuacji. W dziale „dodatków” można znaleźć naprawdę wiele ciekawych tematów i zagadnień, szczególnie tych problematycznych, niedających rozwiązać się typowym podziałem na dobre i złe. Te moralno-ekonomiczne niuanse uwag poczynionych jakby na marginesie stają się naturalnym przyczynkiem do dyskusji nie tylko z autorem i jego adwersarzami, ale przede wszystkim ze sobą (własnymi przekonaniami). Zastanawia mnie jedynie ich forma (a raczej objętość), która prowadzi w konsekwencji do zachwiania równowagi między samym komiksem, jako produktem artystycznym, a przypisami do niego, traktowanymi w pełni jako tekst teoretyczny, polemiczny, który – choć cenny – powinien znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Tutaj, mam wrażenie, część uzupełniająca trochę przytłacza tę właściwą.
Swoje trzy grosze – jako małą przeciwwagę do obszernych komentarzy Browna – dodał także Seth, jeden z przyjaciół autora, który wraz z Joe Mattem dość często pojawia się na kartach „Na własny koszt”. Obaj również są rysownikami – ostatnio mieliśmy okazję (dzięki Wydawnictwu Komiksowemu) podziwiać „Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił” Setha oraz „Spust, czyli pamiętnik onanisty pasjonata” Joe Matta (wydanego we wrześniu nakładem Timof i cisi wspólnicy). Ta druga pozycja jest dość specyficzną polemiką z „Na własny koszt”, tym bardziej że Joe w komiksie Browna jest ukazany jako zagorzały przeciwnik seksu za pieniądze, a co za tym idzie – przedmiotowego traktowania kobiet. Trzeba przyznać, że jest to jakaś alternatywa, a kwestie wyższości jednego sposobu rozładowywania napięcia seksualnego nad drugim każdy z nas powinien rozstrzygnąć samodzielnie. Brown rozwiązał uwierający go brak w sposób dla niego najprostszy i najwłaściwszy z możliwych (choć długo do tego „dojrzewał”) – gdyby bowiem szukał przygodnych znajomości lub też związał się z jedną kobietą wyłącznie dla seksu, byłyby to przypadki bardziej wątpliwe moralnie niż płatny seks, w którym wszystko jest jasne i czytelne dla obu stron. Poza tym dobre dla własnego ego: „Ludzie wchodzą w związki dlatego, że mają kompleksy. Ktoś musi potwierdzać, że są czegoś warci. Ładni. Sympatyczni. To właśnie ktoś, kto się szanuje, nie potrzebuje związku. Facet, który płaci za seks, nie robi tego, by podbudować wątłe ego”. Macie jakieś argumenty przeciw?
Podobnych sądów jest tutaj dużo więcej, a Brown już na początku lektury zwraca uwagę na swój stoicki racjonalizm i niewzruszoność względem niezbyt miłych życiowych doświadczeń. Przyjaciele nazywają go maszyną bez serca, on sam jednak twierdzi, że jest to bardzo ludzka postawa, bo tylko przez racjonalne tłumaczenie i definiowanie wszystkich ciosów od losu jesteśmy w stanie prawidłowo funkcjonować w społeczeństwie. Czy to całkowity brak emocji, czy raczej uważne słuchanie swoich uczuć i próba wspólnej z nimi komunikacji? Brown wybrał jedną z wielu dróg radzenia sobie z życiem i – bez względu na społeczny ostracyzm – postanowił się nią z nami podzielić. To wymaga odwagi i dużej wiary w swój światopogląd, dlatego nie powinniśmy oceniać „Na własny koszt” po samym temacie, a jedynie po sposobie jego opracowania. A w tym przypadku, jak już wspomniałem na początku, udało się autorowi pozytywnie mnie zaskoczyć. Udało mu się nie tylko zdobyć moje zainteresowanie bohaterem, ale i wciągnąć w dyskusję z nim, co jest niezwykle cenne dla obu stron. Sporym ułatwieniem tej swoistej rozmowy z autorem jest jej warstwa graficzna, która nie rozprasza interlokutora-czytelnika, nie dopowiada znaczeń (jak w większości komiksów), a pojawia się jedynie jako uzupełnienie słów – „jawne” wyobrażenie przedstawianych sytuacji (podświadomie takie obrazy/kadry stwarzamy zazwyczaj w trakcie czytania prozy). Wszystkie kadry mają tu tę samą wielkość, żaden z nich nie jest też niczym wyróżniony, a przez to i żaden z nich nie niesie ze sobą dodatkowych treści. Brown oszczędza także na ich wypełnieniu. Jest czysto, bez udziwnień, wręcz sterylnie, jakby chciał pokazać nam tylko to, co w jego opowieści jest najważniejsze – człowiek, ta poczciwa maszyna złożona z wody, lipidów, białek i duszy.
„Na własny koszt. Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli”
Scenariusz i rysunek: Chester Brown
Centrala
2013