Epickość, tak jak kultowość, już dawno straciła na swoim znaczeniu. Epickie i kultowe jest teraz wszystko, bez wyjątku. Epicka sprzedaż. Kultowa sprzedaż. Epickie nic. Kultowe nic. Monumentalne „Życie. Powieść graficzna” określane mianem epickiej autobiografii zasługuje na to jak mało które dzieło. Dzięki komiksowi Yoshihira Tatsumiego otrzymaliśmy wspaniałą lekcję historii i życia. Historii niełatwej, bo dotyczącej pewnie najtrudniejszego okresu nowożytnej Japonii. Autor rozpoczyna swoją opowieść z dniem 15 sierpnia 1945 roku, czyli od daty kapitulacji Cesarskiej Japonii i zakończenia wojny. Kończy w czerwcu 1960 roku, kiedy to w Kraju Kwitnącej Wiśni wybuchły uliczne protesty związane z ratyfikowaniem nowego traktatu o wzajemnej współpracy i bezpieczeństwie ze Stanami Zjednoczonymi.
Wbrew pozorom „Życie…” nie jest opowieścią o ciężkiej niedoli Japończyków będących pod okupacją Amerykanów. Obywatele Zachodu w zasadzie nie występują w historii Tatsumiego, tym samym nie ujrzymy tu skomplikowanych relacji międzykulturowych. Za to Zachód obecny jest w sferze kulturalnej. W szczególności zalewa kina swoimi produkcjami. Co kilkadziesiąt stron pojawiają się wielkie afisze i plakaty kinowe – „Cena strachu”, „Bambi” „Trzeci człowiek” „Stąd do wieczności” „Jeździec znikąd”. Wszystkie oglądane bez opamiętania przez głównego bohatera „Życia…” – Hiroshiego Katsumota (autor zdecydował się zmienić personalia niektórych bohaterów, w tym swoje własne) mieszkającego wraz z ojcem, matką, dwoma braćmi i siostrą w Osace.
Poświęcenie. W imię czego?
Dla Hiroshiego, który swoje życie poświęca tworzeniu Mangi, kino jest częstym źródłem inspiracji. Dostarcza mu nie tylko pomysłów na fabułę, ale i nowych rozwiązań narracyjnych. Katsumoto już jako nastolatek wysyła swoje prace do różnych gazet publikujących mangę. Po wielu próbach jego komiksy w końcu zostają zauważone i coraz częściej są publikowane, a on powoli, lecz sukcesywnie, zyskuje na popularności. Wydaje się, że znalazł idealny sposób na życie. Kariera stoi przed nim otworem.
Często powtarza się, że kiedy pasja jest twoją pracą, to nie jest już twoją pracą i to najlepsze, co może cię spotkać w życiu. Po lekturze dzieła Tatsumiego nie jestem tego taki pewien. Autor nie kreśli swojego życia jako wspaniałej idylli. Owszem, praca nad kolejnymi komiksami sprawia Hiroshiemu niesamowitą frajdę. W końcu porzuca „czterokadrówki”, dzięki którym zyskał rozgłos, na rzecz długich opowieści. Kolejne tomiki prezentują się okazale i przysparzają dumy, ale Hiroshi pragnie czegoś więcej. Czegoś większego, czegoś, co zmieni postrzeganie mangi. Starcie z brutalnym prawem rynku okazuje się bolesne. Manga, która miała być wspaniałym pomysłem na życie, okazuje się pułapką bez wyjścia. Monotonia twórcza gasi zapał. Życie przeradza się w powieść graficzną.
Tatsumi z drobiazgową precyzją przedstawia zasady rządzące na rynku wydawniczym mangi. Od zera do bohatera i na odwrót. Alkoholizm, duma, buta, wielkie pieniądze, frustracja, zazdrość, zdrady, oszustwa, kozły ofiarne. Pot, krew i łzy. Taki obraz wyłania się w czasie lektury „Życia…” Gdzie miejsce na sztukę? Trzeba je wyszarpać. Owszem, jest to historia widziana oczami głównego bohatera (a więc czysto subiektywna), bohatera, któremu asertywność jest obca. Zamiast rozwiązywać problemy częściej od nich ucieka (choćby do kina). Lecz mimo całych swoich słabości potrafi dopiąć swego. Jego nazwisko jest już tak znaczące, że nie może odgonić się od zleceń. Niemal wszystko, czego się dotknie, zamienia w złoto. Jednak taki stan go nie zadowala. Manga ciągle jest postrzegana jako produkt dla dzieci. Dlatego z taką zaciętością promuje on termin „Gekiga”, którym określa realistyczny, pełen brutalności komiks dla dorosłych. Gekiga okazuje się sukcesem, ale i kolejną przeszkodą hamującą rozwój.
Bracie, gdzie jesteś?
W dziele Tatsumiego wyłania się kilka opozycji. Nowe musi stawić czoła staremu. Wschód Zachodowi. Sztuka chęci zysku. Brat bratu… Konflikt na linii Hiroshi – Okimasa to jeden z najciekawszych wątków „Życia…” Obaj od młodzieńczych lat wysyłali swoje komiksy do miesięcznika „Manga Shonen”, który publikował najciekawsze prace nadesłane przez czytelników, wśród nich dwukrotnie zwyciężyły komiksy Okimasy. Prace Hiroshiego z czasem zaczęły pojawiać się w innych magazynach, ale to „Manga Shonen” była najważniejszym pismem. W końcu, gdy jego komiks został przyjęty do czerwcowego numeru w 1949 roku, przewaga Okimasy została zniwelowana. Hiroshi powoli piął się do góry.
Mniej więcej w tym czasie rozpoczyna się konflikt między braćmi. Okimasa zazdrościł Hiroshiemu popularności. Sam jednocześnie niewiele mógł zrobić, by mu dorównać, ciężko wtedy chorował bowiem na zapalenie opłucnej (na którą nie było jeszcze leku). Choroba go wycieńczała. Poddał się jej zupełnie. Hiroshi zaś wykorzystał ten okres twórczo. Cały żal na brata, który nie szczędził mu złośliwości, zamienił w pracę. Z czasem, kiedy Okimasa wyzdrowiał, bracia zaczęli publikować w tym samym piśmie, jednak ich postrzeganie mangi było zupełnie odmienne.
Tatsumi stworzył w swoim dziele „prawdziwą” relację między braćmi. Pełną dramatyzmu i napięcia. W każdej scenie, w której się spotykają, rysują, dyskutują, szukają wydawcy czy tylko wymieniają spojrzenia, plansze kipią emocjami. Mimo wszystko, czytając fragmenty im poświecone, wyczuwa się braterską miłość i szacunek. Autor nie wartościuje ani siebie, ani brata. Doskonale zdaje sobie sprawę, ile zawdzięcza mu, a ile sobie. I pewnie nie byłoby sukcesu jednego bez drugiego.
Pozdrowienia z Japonii
Oglądając komiks, ma się wrażenie obcowania z jakąś starą kroniką. Wraz z nią możemy poznać zamierzchłe czasy. Poczynając od pierwszej do ostatniej strony, styl Tatsumiego jest niezmienny. Prosta czarno-biała kreska prowadzi nas przez opowieść. Kadry są wypełnione szczegółami, ale nie ma tu ich nadmiaru. Każda linia jest na swoim miejscu. Mimika twarzy została oddana perfekcyjnie. Po pierwszym spojrzeniu wiemy, jakie emocje towarzyszą bohaterom, których w historii przewija się wielu. Wraz z kolejnymi rozdziałami jedni dorastają, inni się starzeją. Wszyscy są prawdziwi. Przepiękne są okładki do poszczególnych rozdziałów. Niczym stare pocztówki lub fotografie zatrzymujące ulotne chwile (moim faworytami są te do „Mangowej obsesji” i „Dziennikarza z Mainichi Shimbun”). Obcowanie z pracą Tatsumiego jest ucztą dla zmysłów.
Nie wiem, czy przypadkowy czytelnik zachwyci się meandrami tworzenia mangi. Być może skusi go wielka historia rozgrywająca się w tle. Nie zmienia to faktu, że „Życie. Powieść graficzna” to imponujący komiks. Choć Tatsumi stworzył autobiografie, to jest to opowieść uniwersalna. Hołd dla ludzi, którzy poświęcili swoje życie pragnieniu zmienienia rzeczywistości, często zatracając przy tym w sobie pierwotną pasję na rzecz pracoholizmu, obsesji i frustracji. Chciałoby się powiedzieć – życie – ale to prawdziwa sztuka.
„Życie. Powieść graficzna”
Scenariusz i rysunek: Yoshihiro Tatsumi
Wydawnictwo Komiksowe
2014
W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.