Jestem komiksowym pacyfistą i pytania w stylu: „za kim jesteś, za Marvelem czy DC?” zbywam uśmiechem tudzież milczeniem. Trudno szukać jakichkolwiek pozytywnych zachowań wśród fanów komiksów należących do stron konfliktu omawianego przez Reeda Tuckera, a kilku takich w moim życiu poznałem. I nie przejawiają oni żadnych rozsądnych zachowań, kiedy temat kolejnej rozmowy schodzi na wyższość jednego wydawnictwa nad drugim. Wszak wyższości żadnej nie ma. Jedynie niezdrowe nakręcanie czytelników i robienie ich w balona przez oba wydawnictwa. A my, docelowi wielbiciele marzący o supermocy albo chociaż jakiejś lekkiej mutacji (z wyłączeniem sześciu palców u lewej dłoni), na to pozwalamy. Narzekając, przeklinając, rozczarowując się marketingowymi chwytami, ale dalej kupując każdy produkt z ulubionym logo. Bo nie ukrywajmy, że o logo przede wszystkim tu chodzi. O te kilka liter stygmatyzujących fanów. Zastanawiam się tylko, czy i Tucker nie miał zamiaru oszukać potencjalnego czytelnika. Tabloidowy, wyzywający tytuł i pstrokata okładka obiecują krwawą jatkę, ale prócz kilku, może kilkunastu przytoczonych tu pikantnych cytatów i opinii obrażających dwa największe wydawnictwa komiksowe w USA niewiele uświadczymy chamskiej bitki i celebrytyzmu w najgorszym wydaniu… i dzięki ci za to, Panie! Tucker w przeważającej części skupia się na historii Marvela i DC (takiej w bardzo, bardzo obszernej pigułce), strategii i polityce wydawniczej. Nie da się ukryć, że lektura „Mordobicia” jest lekka i przyjemna. Chyba przyjemniejsza dla fanów Marvela, bo choć Tucker zarzeka się, że jest obiektywny, to w wielu fragmentach wyraźnie wyczuwalna jest większa doza estymy dla Domu Pomysłów.
Bez wątpienia wpływ na to ma perspektywa, jaką przyjął, opowiadając o ledwo wiążącym koniec z końcem, żerującym na ówczesnych trendach, pozbawionym oryginalności podmiocie wydawniczym Martina Goodmana, zmieniającym co jakiś czas nazwę, który nagle przeistacza się w atrakcyjne wydawnictwo komiksowe. Co prawda borykające się w latach 60. z wieloma narzuconymi ograniczeniami, ale stawiające na względną wolność i kreatywność autorów. Tak rodzi się Marvel, który nagle rzuca wyzwanie wielkiemu bratu zza miedzy, zdobywając oddaną rzeszę czytelników i powoli zmieniając oblicze komiksu w Stanach. Redaktorzy DC nagle znaleźli się w sytuacji dla nich niespodziewanej, odrzucając i wypierając myśl o możliwej utracie większości udziałów w komiksowym rynku. Ratowanie tonącej łodzi z Batmanem i Supermanem za sterem przypominało groteskowy performance panów w podeszłym wieku, niezdejmujących krawatów nawet do kąpieli, święcie przekonanych o wyższości swojego towaru nad konkurencyjną tandetą. Marvel punktował raz za razem Goliata (a więc sympatia dla Dawida jest nieunikniona), aż w końcu zdobył palmę pierwszeństwa na komiksowym rynku. Tylko po to, by przeistoczyć się w molocha zjadającego swój własny ogon. Dążącą do bankructwa korporację i ostatecznie powstające jak feniks z popiołów wydawnictwo, sięgające znów po największy kawałek tortu. I to właśnie ten zwięzły, pełen anegdot i interesujących opinii czołowych artystów, pracujących dla obu wydawców, rys historyczny jest największą zaletą „Mordobicia”, a w szczególności fragmenty dotyczące… DC. Brakuje bowiem na polskim rynku publikacji poświęconej temuż wydawnictwu. Fani Domu Pomysłów dostali porywającą „Niezwykłą historię Marvel Comics” (SQN, 2013) Seana Howe’a i mogą czuć się w pełni usatysfakcjonowani, choć trzeba przyznać, że i Tucker dopowiada wiele do publikacji Howe’a, w szczególności o ostatniej dekadzie XX wieku i pierwszej wieku XXI, a co za tym idzie, sporo miejsca zajmuje w jego książce tematyka ekranizacji komiksów superbohaterskich.
Szkoda tylko, że Tucker - krytyk filmowy wyraźnie nie może powstrzymać się od uszczypliwości skierowanych w stronę filmowego DC, tak jakby coś go do tego zmuszało, mimo iż zanim powstało Marvel Cinematic Universe czy „X-Men” (1998), do połowy lat 90. historia występów na Złotym czy Srebrnym Ekranie bohaterów stworzonych przez Stana Lee i spółkę delikatnie mówiąc, nie należy do chwalebnych i do tych filmów/seriali Tucker podchodzi z pewnym pobłażaniem. Natomiast niektóre epitety i niewybredne opinie skierowane wobec filmów z bohaterami DC mógłby sobie darować, tym bardziej że jego spojrzenie na te ekranizacje nie odbiega niczym od ogólnie przyjętego przez fanów, widzów i media, tym samym niczego nowego czy chociażby kontrowersyjnego do dyskursu na ten temat nie wprowadza. Filmowe rozdziały są niezwykle ważne w „Mordobiciu”, bo to właśnie kino wraz z rozwojem nowych technologii przyczyniło się do eskalacji hejtu. Nagle niedzielny widz pozbawiony całego historycznego kontekstu i szerszego spojrzenia translacyjnego na linii komiks-kino po obejrzeniu jakiegoś obrazu z Batmanem albo Iron Manem dostał możliwość bezproblemowego wkroczenia na wojenną ścieżkę. Obecnie X Muza wychowuje całe pokolenia fanów, niekoniecznie czytelników. Walka o sprzedaż biletów jest bardziej zatwardziała niż o sprzedaż komiksowych zeszytów. Szkoda tylko, że Tucker tak mało operuje liczbami, twardymi danymi i źródłami. Bo to właśnie na ich podstawie można wysnuć część wniosków. Często zestawia ze sobą zupełnie niezestawialne dane, jak choćby porównując wpływy z ekranizacji Marvel Cinematic Universe z DC Extended Universe, co samo w sobie jest pomysłem karkołomnym i w żadnym przypadku obiektywnym.
Tucker, mimo że często krytyczny, wyśmiewający i ironizujący, z wyraźną pasją odnosi się do tematyki superbohaterskiej (choć ten patetyczny ton z epilogu pasuje do tytułu książki jak pięść do oka). Przedstawia praktyki wydawnictw, które kształtowały rynek komiksowy i niszczyły go równocześnie. Wyzyskiwały autorów i w końcu bezwzględnie o nich walczyły. Nie znosiły się, rywalizowały na każdym polu, ale bez siebie nie mogły istnieć. Nawet od czasu do czasu ze sobą współpracowały – w mękach i bólach. Problemy jednych odbijały się na drugich i vice versa. I wszystko to dzieje się nadal. Co ciekawe, znajdziemy w „Mordobiciu” wiele analogii do polskiego rynku komiksowego lat 90. Kiedyś wydawało nam się, że USA to eldorado komiksu. Po lekturze książki Tuckera wielu czytelników będzie musiało zrewidować swoje poglądy. „Mordobicie” nie nokautuje, jednak powala czytelnika wystarczającą ilość razy na deski, by zarazić swoim entuzjazmem i energicznością, nawet jeżeli możliwość spojrzenia od podszewki na wydawnictwa wychowujące niezliczone rzesze fanów niesie tak rozczarowujący, paskudny i małostkowy obraz tychże gigantów, wykorzystujących obłudnie, bezkrytycznie i bezkarnie swoich nieskazitelnych herosów do propagowania szlachetnych ideałów (chwała ci, mamono). Ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewał się niczego innego. W końcu biznes to biznes, z majtkami na spodniach czy bez nich.
„Mordobicie. Wojna superbohaterów Marvel kontra DC”
Autor: Reed Tucker
Wydawnictwo Agora
2018
W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu AGORA za egzemplarz recenzencki.