Wyszukiwanie

:

Treść strony

Kino

Tiger King - plakat

America, f**k yeah

Autor tekstu: Michał Zjawiński
06.05.2020

Istnieje ogromna szansa, że słyszeliście już o „Królu tygrysów”, a może nawet go widzieliście. 7-odcinkowy serial dokumentalny Netflixa w mgnieniu oka stał się swoistym hitem kwarantanny, a w Stanach Zjednoczonych bije rekordy popularności. Jeden z tysięcy internetowych memów dotyczących produkcji nazywa ją żartobliwie „redneck Game of Thrones”. To porównanie, choć oczywiście znacząco spłycające istotę serialu, nie jest jednak całkiem chybione.

„Król tygrysów” opowiada o prywatnych hodowcach dzikich zwierząt (głównie lwów i tygrysów) na południu Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że istnieje pokaźna grupa ludzi, którzy trzymają na swoich posiadłościach dziesiątki, a nawet setki tygrysów, a amerykańskie prawo nie ma z tym problemu (według statystyk cytowanych przez dokument więcej tych dzikich zwierząt żyje dzisiaj w klatkach w samych Stanach Zjednoczonych niż na wolności). Tutaj robi się już tylko ciekawiej – niektórzy z owych hodowców są bowiem ze sobą w konflikcie, i to właśnie na nich opiera się główna oś fabuły.

Prawdopodobnie największą atrakcją serialu jest rewia niesamowitych postaci. Joe Exotic, czyli tytułowy król i główny bohater historii, to konserwatywny fanatyk broni palnej, gej będący w związku małżeńskim z dwoma mężczyznami jednocześnie, piosenkarz i właściciel prywatnego zoo. Jego oponentka, Carole Baskin, to obrończyni praw dzikich zwierząt, która rzekomo zamordowała własnego męża i nakarmiła nim swoje tygrysy. Mało? Co powiecie na Bhagavana Antle, innego hodowcę, prowadzącego zoo z własnym haremem, niepokojąco przypominającym sektę, właściciela klubu ze striptizem szpiegującego dla FBI czy złotą rączkę parającego się zabójstwami na zlecenie? To nie kolejny odcinek South Parku, a te postacie to prawdziwi ludzie zamieszkujący m.in. Oklahomę i Florydę. W odróżnieniu od „Gry o tron” nie ma tu jednak żadnych Starków, którym można by kibicować. Każda kolejna postać, którą poznajemy, jest bardziej odpychająca od drugiej, a w miarę rozwoju historii wychodzą z nich najgorsze ludzkie cechy. W parze z wyżej wymienionymi ekscentrykami idzie równie niecodzienna historia. Często, gdy wydaje się, że całe zamieszanie sięgnęło właśnie granic absurdu, kolejny zwrot akcji sprawia, że łapiemy się z niedowierzaniem za głowę. Dość powiedzieć, że brawurowo brzmiący podtytuł „Murder, mayhem, madness” („Morderstwo, chaos, szaleństwo”) jest tutaj jak najbardziej na miejscu.

Nie jest to oczywiście w żadnym wypadku produkcja idealna. Największym problemem jest tutaj brak jasno określonego tematu. Wydawałoby się, że rzecz traktuje o wykorzystywaniu egzotycznych zwierząt, ale serial szybko porzuca ten wątek, goniąc za coraz to nowszą sensacją, i powraca do niego na chwilę dopiero na sam koniec. Jeśli zaś szukacie rzetelnego dziennikarstwa – ponownie trafiliście pod zły adres. „Królowi tygrysów” znacznie bliżej do śmieciowej telewizji i tanich reality show bazujących na szokowaniu widza bez głębszej refleksji. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że idealnie pasuje to do tego rodzaju historii. Jest to bowiem opowieść nie tylko o tym, jak szalone jest trzymanie tygrysów we własnym ogródku, ale o wszystkich sprzecznościach i szaleństwach, które składają się na Stany Zjednoczone. USA w „Królu tygrysów” jawi się jako kraina wolności i pozwów sądowych, romantyków i płatnych zabójców, indywidualistów i multimiliarderów, a także miejsce, w którym za odpowiednią kwotę możesz mieć wszystko – nawet śnieżnego leoparda na tyłach swojej rozgrzanej na upale furgonetki. Szalona opowieść na szalone czasy.

 

„Król tygrysów” („Tiger King”)

Mark Mothersbaugh

John Enroth

Albert Fox

Robert Mothersbaugh

Netflix, 2020

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry