Ktoś został zabity, a więc ktoś zabił. Kto i dlaczego to zrobił? Zapraszamy, panie nadkomisarzu. Proszę dojść prawdy, powiedzieć, co zaszło w warszawskim mieszkaniu adwokata Karola Holzera, w tym pamiętnym dniu 1941 roku. I kto w zasadzie był ofiarą, skoro żona prawnika okazała się kimś innym?
Jeżeli taki zarys fabuły brzmi trochę jak kryminał spod pióra Agathy Christie, to wypada sprostować, że wcale tak nie jest. „Czarny mercedes” to ekranizacja powieści Janusza Majewskiego o tym samym tytule, nakręcona przez reżysera o tym samym imieniu i nazwisku. Czyli autora we własnej osobie. Niestety w tym rzuconym samemu sobie wyzwaniu reżyser wypada fatalnie i prawdopodobnie spora w tym wina braku odwagi przy opracowywaniu własnego tekstu. Nietrudno domyślić się, że trwająca zbyt długo akcja filmu, niezbyt wciągające dialogi i nieangażująca zagadka, której rozwiązanie wydaje się ostatecznie zarówno banalne, jak i zupełnie nieemocjonujące, spowodowane mogą być niechęcią do przepisywania własnej historii raz jeszcze. Zupełnie jakby reżyser nie do końca zdawał sobie sprawę, że pewne zabiegi, świetnie sprawdzające się w książce, wyglądają blado w pełnometrażowym filmie. Zupełnie jakby zapomniał, że język filmu oraz język książki to dwa dialekty, tak różne, że trzeba nie byle tłumacza, aby porozumienie między nimi było możliwe. Aż trudno uwierzyć, żeby tak doświadczony reżyser, jakim bez wątpienia jest pan Majewski, nie zdawał sobie z tego sprawy.
Niemniej, efekt pracy nad tłumaczeniem jednego swojego tekstu na ten inny język jest, jaki jest i - mówiąc wprost - nie zachwyca. Już na samym początku trzy szybkie skoki czasowe skutecznie gubią uwagę widza, by następnie, dzięki narracji aż nazbyt oczywistej, odnaleźć ją i zanudzić. Kiedy w końcu upływa już druga godzina spędzona na sali kinowej i widownia w końcu poznaje prawdę na temat śmierci ofiary (swoją drogą, nazwanej właśnie w ten pieszczotliwy sposób przez swojego męża), wiele osób może również poznać prawdę na temat samych siebie – cała sprawa już ich średnio interesuje.
Ale, mimo wszystkich swoich wad, film Majewskiego zdecydowanie nadrabia scenografią oraz kostiumami, świetnie oddającymi klimat Warszawy czasu okupacji. Również fabularne tło historii, jak działalność Holzera, czy w ogóle temat warszawskiego getta, zasługują na uznanie, ponieważ przedstawienie czasów okupacyjnych, z cywilnej – choć tutaj elitarnej – perspektywy jest w polskim kinie rzadkością. Szkoda jedynie, że wszystkie te mocne punkty, które mają być może większe znaczenie w książce, tutaj nie dostają odpowiednio dużo uwagi, by wybrzmieć. Trudno na seansie delektować się tymi niewątpliwymi wartościami. Ponownie więc szkoda, że reżyser nie posłużył się nimi z większą świadomością, bo takich smaczków i zabiegów, jak chociażby nieliniowe opowiadanie historii, jest w filmie aż nadto. Można wręcz pomyśleć, że największą wadą fabuły okazały się jej zbyt duże ambicje. Film przecież początkowo miał powstać dla telewizji, jako kilkuodcinkowy serial. I szkoda, że z tego pomysłu ostatecznie zrezygnowano, ponieważ w takiej roli bez wątpienia wypadłby znacznie lepiej.
„Czarny Mercedes”
reż. Janusz Majewski
premiera: 4 października 2019