Dawid Śmigielski: Po roku nieobecności wróciliśmy na Stadion Narodowy, by uczestniczyć w Komiksowej Warszawie. Coś cię zaskoczyło?
Szymon Gumienik: Tak, obecność Tony’ego Sandovala. W końcu udało mu się przyjechać do Polski. A tak poważnie, to raczej nie, zresztą taki urok tego typu imprez. Wystawcy, zapowiadane spotkania, zapowiadane nowości – nic, co przyprawiłoby o szybsze bicie serca. Może gdyby na środku stadionu wylądował nagle pojazd Watchmenów, z którego wyszedłby Alan Moore…
D.Ś.: Ależ wylądował! Pilotował go Tomasz Kołodziejczak. Wiem, że nie wszystkich, ale pokolenie wychowane na komiksach TM-Semic na pewno zostało przyprawione o szybsze bicie serca wiadomością o przyjeździe do Polski Jima Lee. Takiej bomby pewnie nikt się nie spodziewał. Będzie się działo we wrześniu, oj będzie.
S.G.: No to musiałem się minąć z Alanem. Zresztą mam wrażenie, że dużo mnie tym razem ominęło w Warszawie. Jedno spotkanie z Wandą Hagedorn, notabene bardzo sympatyczne i pozytywne mimo ciężkiej tematyki „Totalnie nie nostalgii”, i jeden komiks. Więcej przyjemności nie pamiętam, a za te niedoznane szczerze żałuję i poprawę obiecuję. Że jak mówisz, Jason Lee?
D. Ś.: Zobaczysz, na MFKiG ten armagedon spoconych fanów do pana Lee, jakkolwiek by on miał na imię. Te braki to pewnie przez poszukiwania ciepłych zapiekanek i zagłębienie się w kryminalną strefę targów. Trzeba ci przyznać, że jesteś ultralokalny patriota. Jechać do stolicy, by przywieźć z sobą zdjęcie toruńskiego mostu.
S.G.: To właśnie główny problem warszawskich targów w ogóle – zbyt mało punktów, gdzie można napić się dobrej kawy i zjeść coś ciepłego. Czy naprawdę muszę iść ze strefy komiksowej przez pół stadionu, przeciskając się przez tłum ludzi z wyłączoną opcją normalnego poruszania się, żeby na koniec dostać nic i papierowy kubek z kiepską kawą? Niektórzy lubią celebrować drobne przyjemności… A patriota ze mnie żaden, nawet lokalny. Kryminałów też nie czytam, jednak chyba każdy by skorzystał z okazji kupienia przedpremierowo książki kumpla, który dodatkowo zrobiłby w niej osobisty wpis i uraczył rozmową o sztuce pisarskiej. Przyznaj. Ale dosyć o mnie, ty więcej widziałeś, więcej słyszałeś i więcej kupiłeś. Jaki był twój najmocniejszy punkt programu tegorocznej Komiksowej Warszawy?
D.Ś.: Trudno powiedzieć. Na spotkanie z Tomaszem Kołodziejczakiem poszedłem z obowiązku. Nikt nie spodziewał się ogłoszenia przyjazdu Jima Lee. A więc było warto. Poza tym poznaliśmy ramówkę DC Rebirth do końca roku. Nic z tego nie kupię, ale fani DC na pewno będą zadowoleni z czterech tytułów miesięcznie. Najbardziej podobało mi się spotkanie z twórcami „Ireny”, mającej polską premierę na Komiksowej Warszawie. Rzecz ma się oczywiście o Irenie Sendlerowej. Myli się jednak ten, kto spodziewa się realistycznej, faktograficznej opowieści. To przede wszystkim komiks dla młodszego czytelnika. Autorzy utrzymywali, że chcieli stworzyć komiks, dla dorosłych i dzieci jednocześnie, ale przede wszystkim jest on dla dzieci, co w żadnym wypadku nie jest zarzutem. Po prostu po lekturze poczułem się trochę rozczarowany, mając w pamięci ciekawe spotkanie, na którym wyjaśniono wiele kwestii dotyczących pracy nad „Ireną”. W szczególności tych dotyczących kolorystyki użytej w albumie. Zahaczyłem również o spotkanie z Dave’em McKeanem, niestety było prowadzone w tak usypiający sposób, że po 20 minutach udałem się na zakupy. W sumie to pamiętam tylko jedno pytanie z tego panelu. A sam McKean zachował się bardzo elegancko w strefie autografów, kiedy zadecydował, że będzie podpisywał wszystkie komiksy, a nie tylko premierowe „Klatki” od Timofa i cichych wspólników. Za to spotkanie z Rafałem Skarżyckim i Tomaszem Leśniakiem, autorami darmowej publikacji towarzyszącej tej edycji festiwalu – „Polska mistrzem Polski” – okazało się niezwykle na czasie. Panowie stwierdzili, że w naszym kraju za wiele się nie zmieniło i większość tego, co się dzieje za oknem, można spokojnie znaleźć w ich ironicznym cyklu. I proszę, Komiksowa Warszawa się skończyła i rozpętała się burza. Znów komiks ma przekleństwa, demoralizuje i nie jest wart publicznych pieniędzy. Déjà vu?
S.G.: Pijesz do „Chopin New Romantic”? Trudno mi w tych dwóch przypadkach zrozumieć tak rozbuchane społeczne (rządowe) oburzenie. Bo co, bo świętości się nie rusza, bo można ubierać je jedynie w koronki? To przecież nasza rzeczywistość, w takim mentalnym syfie żyjemy, więc dlaczego nie można go pokazać za państwowe pieniądze? Bo jest tylko jedna prawda? Pieniądze tylko dla bijących pokłony? Głupie. Ponadto zakręcanie kurka całej kilkudniowej imprezie tylko ze względu na kilkunastostronicową książeczkę jest dużym nieporozumieniem. Tyle w temacie. Żałuję tylko, że jednak nie pojawiłem się na spotkaniu twórców „Polska mistrzem Polski”, bo pewnie dobrze bym się bawił. A jeśli już jesteśmy w temacie okołokomiksowych burz, to co tam się wydarzyło na spotkaniu wydawców, na którym nas nie było? Znowu jakieś „kurwy”, „prostytutki” szły? Ach, ci komiksiarze, normalnie społeczny margines.
D.Ś.: Co się wydarzyło, to się wydarzyło. Wszystko jest nagrane, każdy może obejrzeć/posłuchać. Ale wiadomo – podśmiechujki, podśmiechujki, podśmiechujki – zastanawiam się tylko po co? Dla mnie każdy wydawca, nawet jeżeli robi to hobbystycznie, jest osobą publiczną i w jakiejkolwiek sytuacji by się znalazł, powinien zważać na słowa, które wypowiada. Tak dla zasady chociażby. Pewnie i tak wszyscy już zapomnieli o tym, co tam się działo. Z małej chmury duży deszcz i po deszczu. Bardziej zastanawia mnie inna rzecz. Już od kilku lat spotkania z największymi gwiazdami są nagrywane i wrzucane do sieci. Teraz pojawił się streaming. Po co jeździć na taką imprezę? Komiksy kupisz taniej w sieci. Zapis z panelów obejrzysz w sieci. Żarcie zamówisz w sieci. Z sympatykami medium pogadasz w sieci. Nawet autografy i rysografy kupisz w sieci. A więc po co?
S.G.: Dla pięknej idei przygody, podróży w znane i nieznane, usług Polskich Kolei Państwowych i czegoś tam jeszcze, czego w sieci nie doświadczysz. Żadna wirtualna rozmowa czy nagranie nie może dorównać tej w rzeczywistości. To cenne, szczególnie w tych czasach, kiedy wolimy pochłaniać nieistotne informacje i skrolować błahe treści, zamiast usiąść i w spokoju posłuchać drugiego człowieka, bez internetowej delirki. Zabrzmiało patetycznie, ale sprawdziłem to na własnej skórze – na spotkaniu z Wandą Hagedorn twarzą w twarz nie byłem w ogóle rozproszony, dzięki czemu wyniosłem z niego dużo dla siebie, nie tylko informacji, ale i osobistych emocji. Z kolei spotkanie wydawców, które przed chwilą sobie odtworzyłem w sieci, upłynęło mi w permanentnym podenerwowaniu, że tracę czas, że mógłbym coś w międzyczasie zrobić, co skończyło się oczywiście przeglądaniem sieci i niezbyt uważnym słuchaniem. Ale tak, masz rację, z małej chmury duży deszcz, tym bardziej że krytyczne ocenianie wydawcy na początku jego drogi jest zupełnie bez sensu, bo każdą tożsamość się kształtuje, wykuwa z pracy i doświadczenia. Poczekamy, zobaczymy i ewentualnie ocenimy później. Poczekamy też na następną edycję KW – może odbędzie się ona online, a może nie będzie jej w ogóle, czego nikomu nie życzę. Mniemam, że do zobaczenia za rok!
D.Ś.: I o to właśnie chodzi. Na koniec wypada pochwalić organizatorów za organizację strefy autografów. Bo to istotna część dla wielu komiksomaniaków. Obyło się bez chamskich zachowań. O wszystkich zmianach informowano na bieżąco. Pilnowano porządku. Oczywiście jakieś lekkie niedociągnięcia się pojawiły, ale ogółem to przyjemnie i spokojnie można było wystać do kogo się tylko chciało (przynajmniej w sobotę). Czekanie umilić sobie rozmowami ze znajomymi albo odświeżającą lekturą „Polska mistrzem Polski”. Za rok o tej samej porze w tym samym miejscu.
S.G.: Cześć.