Jeżeli ktoś marzył, aby zostać pilotem X-Winga, to miał całkiem niezłą okazję, aby w maleńkim stopniu swoje marzenie spełnić. Symulator tegoż statku kosmicznego pojawił się podczas kolejnej edycji StarForce, największej polskiej imprezie poświęconej „Gwiezdnym wojnom”, która znów gościła w murach toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej. Skorzystałem z szansy i ustawiłem się w kolejce do symulatora. W końcu dostałem hełm i charakterystyczną pomarańczową kurtkę pilota Rebelii i… Przywaliłem o coś głową przy wsiadaniu do kabiny na tyle mocno, że hełm zostawił na moim nosie ślad, który – niestety – w żadnym razie nie mógł udawać rany odniesionej w boju. Odechciało mi się bawić, ale skoro już tam byłem, zasiadłem szybko w fotelu pilota. Nie wiem, czy moja wyobraźnia ucierpiała z powodu uderzenia, czy po prostu symulator to wielka lipa polegająca na siedzeniu w środku i gapieniu się na malutki ekranik prezentujący fragment najnowszej gry z uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Przez 10 sekund czułem się jak głupek zamkniętym w kokpicie, który równie dobrze mógł być puszką zupy pomidorowej. Ale zostawmy to. Pewnie piloci Rebelii mają jeszcze cięższe życie.
Żałuję, że nie spocząłem na tronie Imperatora, chociaż z drugiej strony mogłem skręcić sobie kostkę przy tej próbie, więc może to i lepiej. Kto chciał, mógł strzelić do Greedo, tylko że ten leżał już martwy w przestrzeni imitującej fragment kantyny Mos Eisley. Nie strzeliłem. Nie lubię kopać leżącego. Jak zwykle StarForce towarzyszyły dziesiątki modeli gwiezdnowojennych statków kosmicznych, mieczy świetlnych, blasterów, figurek i innych gadżetów. Z roku na rok pojawiają się coraz ciekawsze modele. Największe wrażenie zrobiła na mnie makieta przedstawiająca bitwę na planecie Hoth. Mógłbym tak stać i patrzeć na nią cały dzień. Poza tym jak zawsze można było podziwiać ogromne repliki statków wykonanych przez braci Kuleszów. Kto nigdy nie widział ich prac, niech żałuje. Szkoda tylko, że dokonano gwałtu na muzyce Johna Williamsa, puszczając ją z jakiegoś beznadziejnego sprzętu na piętrze bez akustyki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tłum przeciskających się ludzi, eksponaty i ogólny hałas nie sprzyjały jej brzmieniu, ale to, co słyszałem, było okropne.
Do Torunia przyjechał Jacek Drewnowski opowiedzieć nieco o reaktywacji „Star Wars Komiks”. Fani kolorowych zeszytów mogą spać spokojnie. Co dwa miesiące będzie wychodzić nowy numer zawierający historie, które obecnie za oceanem są wydawane przez Marvel Comics. Niewykluczone, że jako dodatki czy też uzupełnienia poszczególnych numerów Egmont zdecyduje się na umieszczenie w nich pierwszych komiksów z serii „Star Wars”, które ukazywały się w czasach, kiedy stara trylogia święciła triumfy w kinach. Oby ten pomysł wypalił. Po raz pierwszy StarForce odwiedził aktor mający na swoim koncie role w nowej trylogii. Jerome Blake, bo o nim mowa, wcielił się aż w kilka postaci. Rune Haako, Mas Amedda, Oppo Rancisis, Orn Free Taa, Mik Regrap i Horox Ryyder to jego pokaźny gwiezdnowojenny dorobek. Samo spotkanie dość stonowane. Blake rzucał czasem zabawnymi, a czasem mniej, anegdotami z planu. Pochwalił polską pogodę i kobiety oraz toruńską architekturę. Fani zadawali mu pytania, a ja się ulotniłem.
Tegoroczna edycja StarForce nie rozbudziła mojej wyobraźni. Mam wrażenie, ze z roku na rok impreza się kurczy. Atrakcji ubywa. Organizatorom brakuje nowych pomysłów. Z zupełnie niejasnych dla mnie okoliczności już drugi raz z rzędu największa impreza poświęcona „Gwiezdnym wojnom” odbywa się w tym samym terminie co inny festiwal o tematyce popkulturalnej. Rok temu StarForce podzielił kalendarz z Międzynarodowym Festiwalem Komiksu, a w tym roku z Coperniconem. Copernicon to toruńskim festiwal, więc może jest to krok w stronę szerszej publiczności? Tylko że frekwencja niebyła aż tak okazała, jakby mogła. Owszem, czasem trudno było się przecisnąć, ale przede wszystkim wynikało to z ciasnych korytarzy CSW. Najlepiej wspominam edycję odbywającą się w Central Parku. Przestrzenny budynek z ogromny placem nadawał imprezie większego rozmachu. Teraz jest tak sztucznie, wymuszenie. Modele wraz z brakiem przestrzeni tracą na prezentacji. Jedna winda nie pomaga rodzicom z dziećmi. Kolejki do niej chwilami były większe niż do X-Winga. Sala kina Centrum jest tak mroczna, że mogłaby się w niej gnieździć siedziba Sithów. Śledzenie w niej spotkań jest dość nieprzyjemne.
Dla dzieciaków jest to impreza, podczas której mogą pstryknąć fotkę ze szturmowcem albo z Bobą Fettem, wydać trochę gotówki rodziców i pomachać plastikowym mieczem świetlnym. Miła odskocznia od internetu i TV. Dla starszych fanów to zlot, na który trzeba zabrać dzieciaki. A nostalgia? Jaka nostalgia? Większą odczuwam, patrząc na swoją VHS-ową starą trylogię leżącą gdzieś w kartonie w piwnicy. Gadki upojonych piwem czterdziestolatków o tym, z jakiego epizodu pochodzi zdjęcie Jerome Blake’a, budzą uśmiech politowania. Dobrze, że chociaż para nastolatków dalej zaprzątała sobie i innym gościom głowę pytaniem: „Kto strzelił pierwszy? Greedo czy Han Solo?”.
Mam nadzieję, że wraz z premierą „Przebudzenia Mocy” przebudzi się także StarForce.