Wyszukiwanie

:

Treść strony

Relacje

MyWin, czyli relacja z 15. edycji Pyrkonu

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
Ilustracja: Dawid Śmigielski
01.05.2015

Gdy zobaczyłem tego Lorda Vadera bez maski, to pomyślałem, że to Wielki Inkwizytor. Oczywiście nie ja, tylko pewien młodzieniec, który pojawił się wraz z tatą na wielkim święcie fantastyki. Pyrkon 2015 za nami. Poznański festiwal po raz kolejny urzekł mnie swoją atmosferą. Myślę, że mógłbym nie pojawić się na żadnym panelu ani nie odwiedzić części handlowej, tylko siedzieć na ławeczce pod pięknymi drzewami gdzieś między pawilonami 7 i 7A, a i tak byłbym wniebowzięty. Jest na tym festiwalu taki luz, którego nie doświadczyłem na żadnym innym tego typu wydarzeniu. Ludzie się bawią, śmieją, pstrykają zdjęcia. Wszyscy są zadowoleni. No może oprócz dwóch cosplayowiczek, które pokłóciły się o coś przy jednym z pawilonów. Tak, to był smutny widok. Ale od emocji nie można sobie zrobić wolnego.

Jak zawsze moja obecność na panelach była mocno ograniczona. Wartość poznawczą ma w sobie samo przemieszczanie się między kolejnymi halami wypełnionymi po brzegi kolorowymi przebierańcami. Najpierw człowiek się zachwyca, potem zdaje sobie sprawę ze swojej niewiedzy tudzież ignorancji (za kogo do cholery przebrała się ta dziewczyna?). Jako że w tym roku na festiwalu pojawiła się spora część naszej redakcji, urządziliśmy sobie przy butelce grejpfrutowego piwa i soku o tymże smaku wspólną zgadywankę: „Za kogo przebrał się te uczestnik?”. Nie będę tu pisał o rezultacie tej zabawy. A jednak napiszę. Mamy wiele do nadrobienia. Może za rok przebierzemy się za jakąś menażerię i ktoś będzie nas odgadywał?

Wracając do samych paneli. Z chęcią udałem się na spotkanie z Łukaszem Kowalczukiem. Zresztą po raz kolejny w mojej festiwalowej karierze. Autor „Vreckless Vrestlers” ma zawsze coś ciekawego do powiedzenia. I tym razem warto było, chociażby dla anegdoty o pewnym niemieckim wydawcy chcącym wydać „Zapaśników”, ale ostatecznie było to uwarunkowane przerobieniem dwóch liter „SS” z tytułu komiksu na takie, które nie są nawiązaniem do nazistowskiej symboliki. Jak nietrudno się domyślić, komiks nie ukazał się u naszego zachodniego sąsiada.

Zaraz po spotkaniu z Łukaszem Kowalczukiem rozpoczął się panel poświęcony nowej serii wydawniczej Egmontu – „DC Deluxe”, które poprowadził Kamil Śmiałkowski. Była to… może nie nudna, ale z pewnością nie najciekawsza atrakcja komiksowego bloku. W zasadzie to taki panel sponsorowany. Śmiałkowski wychwalał kolejne tytuły, jakie pojawią się w kolekcji, ale robił to na tyle monotonie, że dotrwałem tylko do zaprezentowania „Azylu Arkham”. Na pewno prelegent dał czytelnikom niezapoznanymi z uniwersum DC ogólny ogląd na wszystkie komiksy, jednak dla starych komiksowych wyjadaczy było to spotkanie bez niespodzianek, chyba że za takową uznamy fakt, że Śmiałkowski nie wiedział, który komiks z kolekcji jest najgrubszy.

Po opuszczeniu sali komiksowej udałem się po rysograf do Łukasza Kowalczuka. Choć kolejka nie była – łagodnie mówiąc – duża, to z wielka chęcią przeszedłem ścieżką wyznaczoną przez barierki oddzielające autora od tłumu fanów. Choć raz chciałem poczuć się cywilizowanie, bo przecież nie doczekam się tej prostej metody sprawowania porządku na żadnym polskim festiwalu komiksowym. Kolejne minuty upływały nam na włóczeniu się po terenie poznańskich targów. W sali handlowej, w której podobno można było kupić wszystko – co oczywiście jest nieprawdą, ale kto by się tym przejmował – mimowolnie stałem się świadkiem oskarżenia jednej ze sprzedających przez drugą o plagiat jej biżuterii. Panie pewnie obrzuciły się klątwami i złymi urokami i z powrotem zabrały się za czarowanie klientów.

Już rano, o ile 10.00 to rano, stwierdziliśmy, że udamy się na „Wiedzówkę z Cartoon Network”, ze starego Cartoona rzecz jasna. Byliśmy mocno nakręceni na zwycięstwo, tak jak pewnie ze 100 osób, które również pojawiły się na konkursie, aby zgarnąć garść pyrfuntów. No cóż. Nasza pewność siebie nie wystarczyła nawet, by awansować do ścisłego finału. W sumie zdobyliśmy pół punktu. Co w naszym mniemaniu i tak nie jest złym wynikiem. Na osłodę zostaje fakt, że prowadząca konkurs sama nie znała dobrze odpowiedzi na niektóre z wymyślonych przez siebie pytań (Doctor Victor von Doom, a nie Doctor von Doom!). No i już wiemy, co przyniósł Johnny Bravo, kiedy wybrał się do sklepu po masło… Dużo lepiej poszło nam na rozegranym kilka godzin wcześniej konkursie komiksowym przeprowadzonym przez jak zwykle w 100 proc. przygotowanego Marcina Andrysa. Lecz to już historia na inną opowieść.

Podobno jeden z kandydatów na prezydenta Polski zrobił sobie zdjęcie na tronie z „Gry o tron”. Nie jest to nic szczególnego. Niektórych oburzyło to, że dokonał tego bez stania w kolejce, ale przecież to również nic szczególnego. Tron ominąłem szerokim łukiem, choć spoglądałem na niego z góry. Zresztą z sagą Martina łączą mnie tylko dwa tomy komiksowej adaptacji jego powieści, kupione w taniej książce po 10 zł za sztukę. Za to z wielką chęcią zapozowałem z resztą redakcji do wspólnego wypasionego zdjęcia wykonanego przez okrąg aparatów Time Busters. Po długiej naradzie wymyśliliśmy wspólny podskok plecami do siebie.

Na koniec odwiedziłem „Fantastyczne światy Jeana Van Hamme’a”. Panel poświęcony twórczości prawdziwej legendy komiksu frankofońskiego poprowadził Jakub Syty. Spotkanie zbiegło się z polską premierą „Epoxy”, pierwszego komiksu napisanego przez Van Hamme’a w jego karierze. Na spotkaniu szerzej zostały omówione właśnie „Epoxy”, „Szninkiel” i „Thorgal”. Poza tym Syty pokrótce zaprezentował sensacyjne komiksy belgijskiego autora. Ciekawy i przystępny panel. Pyrkonowym epilogiem było spotkanie z Katarzyną Babis, na które się udałem, by zrobić fotografię. Pociąg relacji Poznań Główny – Toruń Główny już czekał na peronie. I tu największy zgrzyt. Choć przecież to nie niespodzianka. Do Gniezna trzeba było oszczędzać powietrze albo wyjść na dach elektrycznego zespołu trakcyjnego, by przeżyć. Naprawdę kolej nie może podstawić dodatkowych pociągów na najbardziej obleganych odcinkach tras? Przecież ponad 31 tysięcy uczestników jakoś musi przyjechać i odjechać. Nie wiem, czy bohaterowie „Adventure Time” chcieliby przeżyć podobną przygodę. Takie rozwiązanie powinno też leżeć w gestii organizatorów Pyrkonu. Może w przyszłości coś z tego wyjdzie.

Lubię ten festiwal za totalny reset, jaki potrafi wykonać na moich myślach. I nawet brak w widocznych miejscach pojemników na papierowe odpady mi w tym nie przeszkadza.

 

Zdjęcia: Szymon Gumienik, Dawid Śmigielski

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry