Z Łukaszem Kowalczukiem rozmawiają Dawid Śmigielski i Jacek Seweryn Podgórski
O Szlamie, kultowych filmach, dziwnych figurkach, komiksach i wrestlerach rozmawiamy z Łukaszem Kowalczukiem – wydawcą, rysownikiem, scenarzystą, kolekcjonerem, wokalistą i autorem książki „TM-Semic Największe komiksowe wydawnictwo lat dziewięćdziesiątych w Polsce”.
Szlam, oldskul i figsy
Szlam.net – „Tak Złe, że aż Dobre i nie tylko!” – głosił slogan Twojego bloga/portalu traktującego o „wyrafinowanej” stronie produktów popkultury. W obiegu funkcjonuje masa filmów, komiksów czy też książek, mających status kultowych, a w gruncie rzeczy nie mieszczących się w ramach ogólnie przyjętego kanonu piękna itd. Dlaczego ciągnie nas do tej strefy „złego smaku”?
Bo to są, najzwyczajniej w świecie, fajne rzeczy. Bez artystycznych pretensji, bez dorabiania filozofii. Ogromną rolę odgrywa nostalgia. Ja i moi rówieśnicy mieliśmy na przełomie lat 80. i 90. ograniczony dostęp do tych wszystkich cudów z Zachodu. Teraz wszystko jest w zasięgu ręki (nieco gorzej z portfelem) i można nadrabiać braki. Z czasem na Szlamie zaczęły pojawiać się teksty o wszystkich interesujących nas produktach popkultury, nie tylko tych bardziej toksycznych i zmutowanych.
Na Szlamie miały miejsce „premiery” takich komiksowych tytułów, jak „Toxic Crusaders” (Troma/Marvel), „Madballs” (Marvel/Start) czy seria kultowych okładek z „TMNT” (Mirage). Były to sukcesywnie zbierane rzadkie i unikatowe pod wieloma względami tytuły. Szlam zakończył swój żywot i co dalej?
Na pewno nie przeczytasz o tego typu komiksach w polskim internecie. Za to będziesz miał osiem recenzji kolejnej Kupy Sprawiedliwości od DC (ewentualnie „Avengers” od Marvela, różnica kosmetyczna) fotki cycatych cosplayerek i memy. Ziew. Wyjdę na zadufanego, ale jeśli chodzi o tematykę „geekowo-nerdowską”, to zrobiliśmy unikatową rzecz na naszym podwórku. Mimo tego Szlam nie doczekał nawet drugich urodzin. Od święta statystyki skoczyły, ale ogólnie zainteresowanie naszą pracą było słabe lub bardzo słabe.
Wyobrażałem sobie Szlam jako prowadzony na bieżąco TREŚCIWY blog/serwis, działający na pełnej k..wie, ale w pewnym momencie zabrakło czasu na pisanie, redagowanie, promowanie. W dorosłym życiu trzeba niestety wybierać, co możemy robić „dla sprawy”. Nie da rady rysować komiksów, pisać o nich, prowadzić stronę, grać w kapeli... Szlam leży na uboczu, zahibernowany niczym monstrum z filmu Carpentera.
A propos Carpentera, masz swoje ulubione tytuły kina klasy B/gore, coś, co odcisnęło na Tobie piętno i z chęcią wracasz do tego tytułu(ów)?
Jeśli chodzi konkretnie o Carpentera, to musiałbym wymienić większość jego filmów. Roddy Piper zarządził w „Oni Żyją”, Alice Cooper zagrał najmroczniejszego bezdomnego w „Księciu Ciemności”. Do tego „W Paszczy Szaleństwa”, „Coś”... Ostatnio odświeżyłem „Dead Heat”, zawsze chętnie wracam do drugiej części „Martwego Zła” i „Armii Ciemności”. Tylko że dla mnie to wszystko filmy klasy A!
To, co najbardziej mnie pociąga w takim kinie, poza tym, że to świetna rozrywka, to fakt, że twórcy mieli ograniczone możliwości techniczne, a i tak wyczyniali na ekranie cuda. Bardzo lubię stare efekty specjalne.
Jeśli chodzi o naprawdę złe i tanie kino, to wystarczą mi pokazy w ramach VHS Hell. Dwa filmy na miesiąc i mam dość.
Podczas ostatniej edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi na Twoim stoisku można było zagrać w kultową „Contrę” na Pegasusa. Dlaczego akurat „Contra”, a nie np. „Super Mario Bros.” albo „Bomberman”? Z „Contrą” wiążą się jakieś konkretne wspomnienia?
Nie była to tylko „Contra.” Odwiedzający stoisko mieli do dyspozycji klasyczny cart 168 w 1 (i kilka innych). To prawda, że włączona była głównie „Contra”, ale uruchamialiśmy też inne gry. Poza „Contrą” największą popularnością cieszył się oczywiście „Super Mario Bros”.
Tak na marginesie, ktoś przeszedł całą grę w czasie trwania imprezy?
Nie. Na tym polega urok starych gier. Większość nie przechodzi się sama. Gdybyśmy postawili na stoisku PS3 z popularnym tytułem, to pewnie usiadłby jakiś truteń i przyssał się na kilka godzin do konsoli.
Skądinąd wiadomo, że posiadasz dość pokaźną i różnorodną kolekcję figurek. Mógłbyś przybliżyć, co wchodzi w skład Twoich zbiorów, czy są tam jakieś unikaty i dziwactwa?
Kolekcja jest różnorodna, ale nie pokaźna. Najbardziej cenię sobie figurki z lat 80. i 90. Takie też staram się zbierać. Żółwie Ninja z klasycznej serii, Masters of the Universe, He-man, Dick Tracy, Street Sharks, różne pojedyncze egzemplarze z innych serii. Ostatnio do kolekcji trafia więcej zapaśników. Kolega przywiózł mi z Tokio mini-figurki z serii Kinnikuman. Niedawno kupiłem też fajny zestaw oryginalnych wrestlerów z WWF. Strasznie cieszy mnie Hightower z „Akademii Policyjnej”.
Unikatów mam dosłownie kilka, ale nie są to jakieś święte Graale wśród action figures. Więcej na półkach stoi dziwactw. Producenci zabawek sprzed 20 czy 30 lat mieli pewną swobodę i dlatego ich produkty są fajniejsze – agresywne, jaskrawe i toksyczne. Jaka korporacja wypuściłaby dziś na rynek przypakowaną Orkę, która kręci wystającym, grudowatym jęzorem? Albo złego bezdomnego? W temacie anomaliów zawsze można liczyć na producentów podróbek. Z Ukrainy przywiozłem rewelacyjnego, sześciorękiego Spider-Mana z uzbrojeniem.
Od razu zaznaczam – nie przepuszczam na figurki wypłaty. W sumie każde hobby oparte na kolekcjonowaniu jest drogie, ale zachowuję zdrowy rozsądek i kupuję te rzeczy okazyjnie.
W to ostatnie akurat nie uwierzymy, jak na kolekcjonerów przystało (śmiech). Znani są kolekcjonerzy np. Transformerów (ultra nerdowie i geecy), którzy customizują swoje figurki. A Ty poszukujesz jakiejś konkretnej figurki, czegoś unikatowego, a zarazem kuriozalnego ? A może planujesz samemu coś „wykrzesać”?
W piwnicy czeka na mnie prawie dwieście egzemplarzy zapaśników kupionych w pewnej hurtowni na południu kraju. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku wprowadzę w życie pewien szalony plan. Więcej nie zdradzę.
Semik i Small Press
Od czasu premiery książki poświęconej wydawnictwu TM-Semic minęło już kilka miesięcy. Jak oceniasz swoją pracę, czy jest coś, co byś w niej zmienił?
Chyba tak, jak większość recenzentów. Gawędziarz ze mnie niezły, gorzej z faktografią. Oczywiście poprawiłbym dużo rzeczy, dopisał, uwzględnił poprawki, które sygnalizowali czytelnicy po ukazaniu się książki. Ogólnie jestem zadowolony i cieszę się z książki i nowego doświadczenia na koncie.
Mimo niewielkiego nakładu książka jest ciągle dostępna w sprzedaży. Wydawało mi się, że zniknie ona ze sklepów z prędkością światła. W końcu, co rusz na różnych forach pojawiają się osoby wychowane na komiksach TM-Semic…
Wydawało się optymistom. Na szczęście Centrala mierzy siły na zamiary i nie wydrukowano np. tysiąca egzemplarzy. Ludzie kupują mało książek w ogóle. A co dopiero komiksów. A co dopiero książek o komiksach!
A może by tak zrobić audiobooka? (rubaszny śmiech)
W złotej erze polskiego Semika można było znaleźć wszystko od „Conana”, po gigantyczne roboty, kończąc na pulpowym „Fantomie”. Jaki tytuł albo jaki storyline zapadł Ci w pamięć najbardziej?
Czyli z grubsza pytasz o top-ileśtam... Jestem zwolennikiem komiksów w czerni i bieli, więc na pewno „Punisher Warzone”, „Batman: Black and White” i klasyczne „Teenage Mutant Ninja Turtles”. Spider-Man za czasów Larsena („Zemsta Złowieszczej Szóstki!”), początek serii Green Lantern, „Ostatni Arkham”. Był pierdyliard komiksów, przy których „bawiłem się jak prosię”.
Obecnie w Polsce żyje kilka pokoleń komisarzy. Można wyróżnić tych wychowanych na klasycznych komiksach KAWu, „nowej fali” amerykańskich Semików, dzieciach Empików/Egmontu i fanów małych wydawnictw. SmallPress.pl to małe wydawnictwo o dość interesującym profilu. Jaka jest jego idea i plany na przyszłość?
Ci fani małych wydawnictw to musi być jakiś szczep na wyginięciu. Nakładem SmallPress.pl ukazały się dwa tytuły papierowe („Kwiatuszku” Maćka Czapiewskiego i „Miłość” Łukasza Godlewskiego) oraz trzy web-komiksy, z czego dwa doprowadziliśmy do końca („Ultra Minion” oraz „Rotmistrz Polonia”). Wydawnictwo na dobrą sprawę zakończyło działalność kilka miesięcy temu, w szafie mam stertę komiksów, a jedynym planem na przyszłość jest wypuszczenie pakietu tytułów w wersji cyfrowej. Potem wyłączę wtyczkę z fejsbuka i temat będzie w 100% zamknięty.
Jak oceniasz sytuacje rynku komiksowego w Polsce? Myślisz, że da się jeszcze coś zrobić, aby przyciągnąć do czytania komiksów świeżą krew?
Nie jestem w stanie podjąć się fachowej oceny. Nie znam też metody na to, jak przyciągnąć świeżą krew. Może przede wszystkim jej nie odstraszać? Pomóc, doradzić, pokazać ciekawe rzeczy bez mentorskiego tonu i smędzenia, że „kiedyś to było”?
Dodam tylko, że pogłoski na temat śmierci polskiego komiksu rozsiewane przez różnych smutnych ludzi są grubo przesadzone.
Łukasz Kowalczuk wstępuje do elitarnej ligi wrestlingowej
Twój nowy projekt „Vreckless Vrestlers”- w kilku zdaniach: o czym i dla kogo jest ten komiks?
Wiem, że na wiele osób najlepiej działają porównania, więc „Vreckless Vrestlers” to opowieść o inter-galaktycznym turnieju walki, w której krwawy sport spotyka Żółwie Ninja.
Sama fabuła jest dość prosta, ale bije w tym komiksie nostalgiczna chęć powrotu do starych kreskówek z brytyjskiego SkyOne, niemieckiego RTL i wieczornych seansów WWF na Eurosporcie. Za czym najbardziej tęsknisz?
W tym komiksie każdy każdego bije (badumptysz!). Żeby nie rozwodzić się nad tym, co kto emitował... Brakuje mi trochę klimatu starej telewizji. Oczekiwania i radochy, że „puszczą” coś fajnego. Sześć, siedem kanałów na krzyż. Dwa polskie, trzy niemieckie, po jednym szwedzkim i angielskim. A potem marsz na podwórko i sumienna rekonstrukcja wydarzeń z ekranu telewizora. Jak to się dziś modnie pisze? „Gimby nie znajo”. Teraz wybór jest ogromny, a dostęp natychmiastowy. Nie mam nic przeciwko, ale trudno mi się skupić i wybrać to, co naprawdę chcę obejrzeć.
„Vreckless Vrestlers” w serwisie Comixology – ten news jest bombowy! Jak do tego doszło?
Kupuję komiksy w Comixology od kilku lat. Ponad rok temu wystartował program submit, dzięki któremu można opublikować swój tytuł na tej platformie. Vrestlerzy to komiks pozbawiony dialogów, bo nie ukrywam, że powstawał również z myślą o dystrybucji zagranicznej. Zarejestrowałem się, wysłałem pliki, zrobiłem poprawki, przypominałem się i po czterech miesiącach walki, 21 maja 2014 roku, cyfrowa edycja zerowego numeru „Vreckless Vrestlers” trafiła do sprzedaży.
Międzywymiarowi intergalaktyczni wrestlerzy zbierają dobre recenzje, klimat zina służy Ci, a jak wygląda sytuacja z Twoim warsztatem – trochę lat na scenie „gryzdasz” i piszesz - jakieś refleksje?
Chciałem kiedyś iść do liceum plastycznego, ale zwyciężyła refleksja pt. „pięć lat z hipisami to nie dla mnie”. To chyba trochę jak z nauką języków obcych – im wcześniej zaczniemy, tym lepiej. Był taki okres, że mało rysowałem, nie pracowałem nad warsztatem – komiks w ogóle był odstawiony na lata. No i w związku z tym do dziś mam problemy z podstawami – anatomią, perspektywą. Na szczęście nie rysuję komiksów historycznych.
Można zrobić coś świetnego nawet z ograniczonymi umiejętnościami – sprawdźcie „Prison Pit” albo „Ant Colony” – autorzy tych komiksów nie robią nic na siłę. Rysują tak, jak potrafią, mają pomysł na historię i wiedzą, jak ją opowiedzieć.
Przez kilka lat warsztat mi się trochę poprawił. Używam lepszych narzędzi (pracuję przede wszystkim analogowo), coś mi tam zaczęło wychodzić. Nie zmienia to jednak faktu, że żaden ze mnie wymiatacz i rysowanie jest dla mnie bolesnym procesem. Kiedy widzę, co potrafią młodsi koledzy, to się zastanawiam nad sensem tego mojego gryzdania. Całe to marudzenie i wątpliwości znikają, kiedy odbieram z druku karton ze swoim nowym komiksem. Wtedy wiem, że było warto i zaczynam pracę nad kolejnym tytułem.
Nie próżnujesz – rozwijasz się, starasz się udzielać medialnie – zapewne gospodarujesz swoim cennym czasem wolnym dość skrupulatnie. Pytanie brzmi: co Łukasz Kowalczuk robi, gdy nie pisze lub rysuje?
Zarabia pieniądze. Jestem grafikiem, projektuję na potrzeby sieci oraz druku od ładnych paru lat. Tu śmieciówka, tam ćwierć etatu. Bardzo różne rzeczy. Nie ma tragedii.
Co do gospodarowania czasu, to miewam z tym problemy. Na przykład teraz powinienem realizować jakieś zlecenie, a nie odpowiadać na pytania do wywiadu.
Dużo młodych ludzi próbuje coś ciekawego stworzyć i opublikować,. Czy jako weteran masz jakieś rady?
Pierwszy numer „Nienawidzę Ludzi” ukazał się w czerwcu 2011 roku, więc z tym weteranem to gruba przesada. A rady? Nic odkrywczego nie napiszę...
Nie licz na to, że przyjdzie dobry wujek wydawca i sypnie sianem. Chyba że jesteś jakimś super zawodnikiem/zawodniczką, ale to też żaden gwarant. Promuj swoją pracę, wydaj coś we własnym zakresie (nakład nie musi być przecież duży). Nie siedź w domu, pojedź na konwent, pokaż swoje rzeczy innym, najlepiej obcym. Rodzice i ciocia są mili, ale się nie znają.
Nienawidzisz ludzi?
Tak. Najbardziej zadających takie pytanie.
Dziękujemy za rozmowę.