Wyszukiwanie

:

Treść strony

Wywiad

Szukam i mam nadzieję, że jeszcze długo nie znajdę

Autor tekstu: Szymon Gumienik
08.12.2014

Z Marcinem Podolcem – rysownikiem, scenarzystą, twórcą animacji, dokumentalistą, autorem m.in. „Fugazi Music Club” i „Podglądu” – rozmawia Szymon Gumienik

Na Twoim blogu pojawiła się zapowiedź nowego albumu „Krew wre” ze scenariuszem Grzegorza Janusza. Opowiesz nam coś więcej o nowym projekcie?

Odbiór „Czasem”, naszego pierwszego albumu, trochę nas zablokował. Odkąd ukazał się w 2011 roku, kilkakrotnie przymierzaliśmy się do kolejnej współpracy. Koniecznie chcieliśmy pójść w inną stronę niż w „Czasem” i mam wrażenie, że ta intencja ciążyła na naszej kreatywności. W końcu zdecydowaliśmy się na „Krew wre”, historię z jednej strony popową, a z drugiej w przewrotny sposób mierzącą się z tematem przemijania. Jeśli miałbym jednym słowem scharakteryzować powstający komiks, chyba najbliżej mu do kryminału.

Przemijanie, kryminał… czyli będzie jakiś związek z „Czasem”, a może pojawi się też siekiera? (uśmiech)

Tym razem zamiast siekiery proponujemy brzytwę i podróbkę noża malajskiego.

Niedawno skończyłeś pracę nad „Podglądem” – wspólnie z Danielem Chmielewskim. Czy Ty w ogóle robisz sobie wolne od rysowania?

Przerw mam sporo, ale wychodzi jakoś tak, że podczas nich i tak często rozmyślam nad aktualnymi i nadchodzącymi projektami. Na szczęście raz w roku na miesiąc porzucam wszelkie narzędzia rysownicze i chodzę na długie spacery, podróżuję, sporo czytam i się nie martwię. Przeważnie ma to miejsce we wrześniu.

Przez chwilę nawet myślałem, że odkryłeś taką magiczną kanciapę jak Adam Ostatko, bohater „Czasem”. Przyznasz się?

Przez całe studia co roku przygotowywałem nowy album i jedną lub dwie krótkometrażowe animacje. Rysowanie komiksów traktowałem jako przedłużenie studiów – pozwalały mi ćwiczyć kreskę, narrację i kadrowanie. A więc ten nowy komiks co roku wynika po prostu z poczucia uczniowskiego obowiązku. Kanciapy brak, ale gdybym taką miał, pewnie skończyłbym marnie.

Jak pewnie wielu z nas. (uśmiech) Właśnie, jesteś studentem Szkoły Filmowej w Łodzi. Pracujesz przy animacjach. Interesuje mnie, od kiedy zacząłeś rysować, reżyserować na papierze swoje historie?

Zacząłem na studiach, więc mogę powiedzieć, że uczę się reżyserowania już piąty rok i coraz bardziej mi się to podoba. Szczególnie praca z dźwiękiem i muzyką daje mi dużo satysfakcji.

Dużo piszesz/mówisz o muzyce, czy ma ona namacalny wpływ na Twoje prace, czy też jest tylko miłym tłem do pracy?

Cóż, zrobiłem „Fugazi Music Club”, pracuję w duecie z dziennikarzem Marcinem Flintem nad komiksowym portretem pewnego bardzo zdolnego muzyka, a do tego bohaterem mojej dyplomowej animacji jest poeta, który zajmuje się spoke’n’wordem. Muzyka jako temat pracy? Jak najbardziej. A muzyka jako tło do pracy? Tym bardziej! Z każdą rysowniczą przeprawą wiążą się dla mnie wspomnienia muzyczne: przy „Podglądzie” zagrywałem Becka, przy „Dokumencie” przez dwa tygodnie katowałem solowy album Damona Albarna, a teraz, przy „Krew wre”, towarzyszą mi Bonnie Prince Billy, Atmosphere, Young Fathers i Pablopavo ze swoim „Tylko”. Czasem ich wyłączam, by przesłuchać jakiś audiobook, najczęściej kryminał.

W pierwszych pytaniach padły nazwiska współautorów – scenarzystów komiksów, które narysowałeś. Może zatem przejdźmy do pytania o Twoje preferencje, bo tworzysz też przecież autorskie projekty. Który rodzaj pracy jest bardziej dla Ciebie satysfakcjonujący, twórczy? Wolisz samotne wędrówki w głąb swojej wyobraźni czy wspólne podróże?

Gdyby nie współpraca z Grzegorzem Januszem, pewnie nie rozmawialibyśmy teraz. To, że zgodził się napisać dla mnie scenariusz, odebrałem jako wyróżnienie, i praca nad „Czasem” pozwoliła mi uwierzyć w siebie. Z drugiej strony zrobiłem ostatnio bardzo osobisty film o miejscu mojego urodzenia i o moim tacie, czyli rzecz, którą musiałem opracować samodzielnie. Stworzyłem nawet krótkie fragmenty muzyki na potrzeby tego filmu. Obie realizacje dały mi mnóstwo satysfakcji, więc pracę solo i w zespole stawiam na tym samym stopniu podium. Ta odpowiedź nie wynika z asekuranctwa – są miesiące, kiedy walczę z własnymi demonami, ale są też takie, kiedy szukam współpracy, bo czuję, że pora wychylić się zza winkla i sprawdzić, co innym siedzi w głowach.

Mam wrażenie, że autorskie projekty graficzne najlepiej sprawdzają się w autobiografiach. W pozostałych tematach, jeśli chcemy otrzymać dzieło kompletne, twórca musi zachować pewien  balans między scenariuszem a rysunkiem, to znaczy nie może forsować, wyróżniać żadnej z tych dwóch materii. A Ty jak odnosisz się do tych kwestii? Coś ma dla Ciebie większe znaczenie?

Autorskie projekty wcale nie muszą być autobiograficzne, by były genialnymi, pełnymi emocji komiksami. Prawdopodobnie większe znaczenie ma scenariusz i jego montaż, reżyseria, ale jeżeli twórca znajduje uzasadnienie dla forsowania rysunku kosztem historii, to ja nie mam nic przeciwko i chętnie zatapiam się w jego świat dla doznań czysto estetycznych.

Pytam o to także w kontekście „Fugazi”, ponieważ wydaje mi się, że nie miałeś w tym przypadku konkretnego i mocnego materiału, na którym mógłbyś zbudować dobry scenariusz. Ta historia nie była do końca Twoja. Popraw mnie, jeśli się mylę… 

W każdym z moich komiksów zostawiłem tak dużą cząstkę siebie, że nie umiem myśleć o tych fabułach inaczej, niż „moja historia”. Czuję się zarówno zagubionym żeglarzem, jak i prowadzącym zakład z odzieżą żałobną brodaczem. „Fugazi” jako opowieść o potrzebie znalezienia swojego miejsca na świecie według mnie daje radę, i wcale nie mówię tu o albumie, czyli przetworzonej przeze mnie historii, tylko o materiale wyjściowym.

A jaki był materiał wyjściowy?

Jeśli chodzi o formę, były to zapiski głównego założyciela klubu, relacja ustna, zdjęcia, skany plakatów, a nawet... komiksowe rysunki.

Pozostając w tematyce komiksowych historii – autobiografizm oraz opowiadanie o związkach i relacjach międzyludzkich to według mnie dwa tematy, które najlepiej sprawdzają się w komiksie. Jakie są Twoje ulubione wątki wykorzystywane przez to medium?

Lubię portrety: miast, ludzi. Ale nie tylko w formie komiksu, szukam ich też w literaturze nieobrazkowej i w kinie.

Z jakim twórcą chciałbyś jeszcze coś kiedyś zrobić?

Z dużym zainteresowaniem oglądam prace polskich dokumentalistów. Sam obecnie zajmuję się animacją dokumentalną. Wraz z Władysławem Jurkowem zrobiliśmy krótkometrażowy film o tematyce wojennej „Barry, pies z Treblinki”, a na zaliczenie czwartego roku studiów przygotowałem  „Dokument”, film  o moim ojcu. Teraz pracuję nad dyplomem, który roboczo nazywam „Olbrzym”, i ten obraz również będzie dokumentem. Chciałbym w przyszłości wyspecjalizować się w tej dziedzinie, więc kto wie, może uda mi się nawiązać kolejną współpracę z jakimś dokumentalistą? Byłoby świetnie. Poza tym współpracuję z chłopakami z zespołu Palmer Eldritch i Estragonem, niedługo wyjdzie ich druga wspólna płyta, do której z przyjemnością przygotuję grafikę. A jeśli miałbym podać jedno nazwisko twórcy, z którym chciałbym coś kiedyś przygotować, to może... Mikołaj Łoziński?

Twoje prace cechuje pewna zależność – z jednej strony charakterystyczna kreska, pewne szczegóły, które od razu mówią: „Marcin Podolec!”, z drugiej zaś ciągła transformacja, zmiana sposobu przedstawiania, kształtowania, dopasowywania formy do treści. Ciągle szukasz?

Szukam i mam nadzieję, że jeszcze długo nie znajdę. Podoba mi się, że są muzycy, którzy jedną płytę nagrają taneczną, na drugiej pójdą w cięższe granie, a na trzecią zaproszą DJ-a. A przecież to ciągle ci sami muzycy, którzy zachowują pewien poziom tekstów i grania. Staram się działać podobnie.

Mam wrażenie, że z każdym komiksem dojrzewasz też jako twórca. To są subtelne różnice, cieniowanie, kadrowanie, ale jednak! Widać to bardzo wyraźnie, zestawiając ze sobą choćby „Czasem” i „Podgląd” – oba czarno-białe, ale jakże różne w formie, w podejściu do materii opowiadania obrazem. Boisz się, że kiedyś przyjdzie czas tak zwanego constans, że wpadniesz w matnię typu: „skoro jest dobrze, po co poprawiać”?

Boję się. I to bardzo. Dodam, jeśli chodzi o rysunki, że uważam „Podgląd” za swoją najlepiej wykonaną robotę.

„Podgląd” ujął mnie zarówno tematem, który jest bardzo świeżym i przewrotnym ugryzieniem idei voyeuryzmu, jak i formą – nienachlaną, ulotną erotyką. Powiedz, ile w tym komiksie jest Marcina, a ile Daniela? Jak wyglądała Wasza współpraca?

Sporo dyskutowaliśmy, szukaliśmy sposobu na tę historię. Trzeba było ustalić granice, wewnątrz których się poruszamy. Jest w „Podglądzie” kadr, w którym bohater zatapia głowę w wielkich, lewitujących piersiach. Nie było tego w scenariuszu i początkowo Daniel zaprotestował, że to burzy koncepcję erotyki i wprowadza w jej miejsce wulgarność. Odpowiedziałem, że to będzie jeden jedyny moment, kiedy wprowadzimy w tym albumie element niewystępujący w rzeczywistości. Podałem przykład nosorożca z „Niebieskich pigułek” Peetersa i okazało się, że Danielowi też przyszło to do głowy. Zgodziliśmy się, że to pamiętny obrazek i jeżeli faktycznie lewitujący biust będzie jedynym takim wtrąceniem, to jest szansa, że ten obraz zostanie z czytelnikami na dłużej jako symbol uniesienia i pełnego napięcia oczekiwania na rozwój wypadków. Z Danielem dyskutowaliśmy zarówno mailowo, jak i na żywo, odwiedzając się w Warszawie i Łodzi, wymieniając się szkicami i notatkami. Komiks powstał, a my lubimy się jeszcze bardziej, niż na początku współpracy, więc chyba można odtrąbić mały sukces.

Podglądanie siebie to nowy sposób na zaspokojenie naszej potrzeby wchodzenia w czyjeś życie? Idziemy tu o krok dalej? Myślisz, że potrzebujemy coraz intensywniejszych i mocniejszych przeżyć?

Niewątpliwie, choć osobiście czuję się dobrze ze swoim średnim poziomem przeżyć. W ramach przygotowań do „Podglądu” obejrzałem z polecenia Daniela fabułę Michaela Powella „Peeping Tom”. I to tam widzę „krok dalej”. Nasza historia to przy tym filmie – z początku lat sześćdziesiątych! – zaledwie ćwierć kroku dalej.

Na koniec, pozostając na fali krążącego ostatnio łańcuszka, zdradź mi swoją najlepszą komiksową piątkę.

„Samotność rajdowca” Mahlera to mój ukochany komiks, duże wrażenie zrobiła na mnie „Portugalia” Pedrosy, poza tym „Baby’s in black” Bellstorfa, „Insekt” Homera, „Calvin i Hobbes”, często pożyczam znajomym „Blankets” i „Niebieskie pigułki”... Moja piątka ewoluuje z miesiąca na miesiąc. Chyba lepiej będzie, jeśli zamiast konkretnych tytułów podam nazwiska, które mnie ostatnio inspirują: Fior, Vives , Gipi, Igort i dodajmy tu Schulza, bo jak przeczytałem, że rysował „Fistaszki” kilkadziesiąt lat i umarł tuż przed publikacją ostatniego odcinka, chciałem położyć się z płaczem do łóżka i nie wstawać przez tydzień.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry