Śmierć Stana Lee została okraszona przez większość mediów i czytelników słodko brzmiącymi banałami. Legenda, wizjoner, geniusz! Człowiek odpowiedzialny za sukces Marvela zmienił miliony żyć. A po jego śmierci nic już nie będzie takie jak kiedyś… Ktoś, słusznie, zauważył w jednym z komentarzy, że gdy w czerwcu tego roku odchodził Steve Ditko, to niewielu płakało. Prawda? Prawda. A przecież to on, na równi ze Stanem Lee, stał za sukcesem Spider-Mana. I w pewnym momencie swojej kariery miał na tyle godności, pewności siebie i odwagi, aby odejść z Marvela, kiedy wydawnictwo prężnie wspinało się po szczeblach drabiny sukcesu. Stanley Martin Lieber przyćmił swoim nazwiskiem, a raczej pseudonimem literackim, wielu wybitnych artystów komiksowych. I o ile winy za zaistniałą sytuację nie należy przypisywać tylko jemu – osobie bardziej obrotnej i zdeterminowanej w osiągnięciu własnych celów od innych – to należy mieć na uwadze to, że gdyby nie ci wszyscy jego wspaniali współpracownicy, w których umysłach rodził się zadziwiający Dom Pomysłów, nie byłoby Stana Lee takiego, jakim go znamy z oficjalnych przekazów. On wraz z Ditko, Kirbym, Romitą, Colanem, Thomasem, Buscemą i wieloma niesamowitymi wizjonerami stworzyli razem coś wspaniałego. Zatem mówiąc o uśmiechniętym staruszku w okularach, ze starannie przystrzyżonym wąsem, pamiętajmy o nich wszystkich. Ponieważ tylko w ten sposób będziemy w stanie dostrzec prawdziwą twarz MARVEL COMICS.
EXCELSIOR!