Pierwszy raz od czasu „Fantastycznej Czwórki” (2015) nie wybiorę się do multipleksu na film superbohaterski opowiadający o postaci, która swój debiut miała na kartach komiksu. Odpuszczam „Venoma”, bo najzwyczajniej na świecie nie chce mi się iść do kina, a potem wychodzić z niego rozżalonym z powodu zmarnowanych dwóch godzin życia. Nie śmiem oceniać dzieła Rubena Fleischera, nie obejrzawszy go. To po prostu przeczucie, które zbyt często do tej pory ignorowałem. Być może też początek zdrowej selekcji… A jeśli już jesteśmy przy dziesiątej muzie, to pragnę wyznać, iż zakochałem się bez opamiętania. W Toni Harding i poświęconym jej filmie. Wspaniałe to uczucie i pomyśleć, że można było tę miłość przeżyć na wielkim ekranie… Ach, te błędy młodości. Tak czy inaczej, Pani Harding w wykonaniu Margot Robbie skradła moje serce już na zawsze. Z przyjemnością i zafascynowaniem ogląda się tak silne życiowo kobiety zmagające się w nierównej walce z całym światem. I skoro jesteśmy już przy walce, zachęcam do lektury 47 numeru naszej wspaniałej „Menażerii”. Oto dość pokaźna kobieca reprezentacja złożona z nietuzinkowych bohaterek staje do boju o swoje prawa, swobodę obyczajową, wolność, jednym słowem o życie. Niby banalne, ale batalia trwa nadal i nic nie wskazuje na rychły jej koniec.
Panie, jesteście najlepsze!