To była odświeżająca podróż. Stare, dobre wagony z przedziałami, czyli duszno, śmierdzi i nie można otworzyć okna. Komiksowa Warszawa za nami, a na niej Tomasz Kołodziejczak ogłasza prawdziwą bombę (można tak pisać?). Na łódzki Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier zawita sam JIM LEE! Gwiazda. Oczywiście do Polski przyjeżdżali już artyści wybitniejsi, uwielbiani, sławni, wyrafinowani, lecz jeszcze nikt z takim komercyjnym potencjałem. Pewnie tylko Stan Lee, który notabene kraj nad Wisłą już odwiedził (tyle że było to w dalekiej przeszłości), mógłby teraz przebić swoim blaskiem pana Jima. Może jeszcze Frank Miller albo Alan Moore… (prędzej doczekam się wydania „Bośniackiego płaskiego psa” niż przyjazdu któregoś z nich). I pewnie wszyscy fani zaczęli rozmyślać, planować, knuć, jak tu dostać się do jednej z najważniejszych person wydawnictwa DC. Zdobyć autograf, ba, może nawet niektórzy nieśmiało myślą o rysografie? We wrześniu będzie się działo. Może nawet jakiś dokument ktoś nakręci z tej okazji? Ciekawe tylko, jak organizatorzy MFKiG poradzą sobie z ogarnięciem tego wszystkiego. Nie mogę się doczekać.