Wkroczyliśmy w nowy rok (2017, gdyby ktoś nie wiedział). Nie będę pisał o niezrealizowanych planach ani o tych zrealizowanych w 2016 (jedno i drugie miało miejsce). Jak co roku mamy dla was komiksowe podsumowanie roku ubiegłego, przebogatego w premiery komiksowe. Nie jest to top, choć ma takie znamiona. To komiksy, które podobały nam się najbardziej. Czytelnikom też powinny się spodobać. Wykorzystam za to trochę tego miejsca na ponarzekanie, i to nie tylko na filmy z udziałem herosów.
Ekranizacje komiksów superbohaterskich 2016 roku mocno rozczarowały. Przeciętność była do przewidzenia, ale żeby aż tak! Paździerzem roku okazał się „Legion samobójców”. Prawie 750 milionów zielonych na koncie – horror! Widzowie nie mogą się mylić. „Deadpool” przy filmie Davida Ayera jest iście Bergmanowskim dziełem i tylko dzięki temu zyskał nieco w moich oczach. Bryan Singer nie powinien wchodzić ponownie na pokład X-Uniwersum. Nakręcił najgorszy film o mutantach. Sztampowy, wtórny, bełkotliwy. Marvel Cinematic Universe rozrasta się do niewyobrażalnych rozmiarów. Niedługo zacznie zjadać swój własny ogon, ale zanim to nastąpi, Marvel Studios ma szansę wykreować jeszcze kilka dobrych filmów. „Kapitan Ameryka: Wojna superbohaterów” spełnił pokładane w nim nadzieje, choć film nie stoi na tak wysokim poziomie co poprzedni „Zimowy Żołnierz”. Świetne wejście Spider-Mana i dramatyczna końcowa bitwa to tylko niektóre plusy. Na drugim biegunie stoi „Doktor Strange”, który okazał się obrazem zachowawczym do bólu. Drewnianego aktorstwa i fatalnego scenariusza nie zrekompensują elementy wizualne. Przecież nie o to chodzi. Wielkim pozytywnym zaskoczeniem jest „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”. Dość kameralny, ale bardzo wciągający z wiarygodnie zbudowanym konfliktem wokół dwóch amerykańskich ikon. Szkoda tylko, że finałowa batalia została nakręcona z zupełnym brakiem wyobraźni.
Na brak wyobraźni cierpią też twórcy nowych „Gwiezdnych wojen”. Znowu Gwiazda Śmierci. Jednak nie można napisać, że „Łotr 1” to słaby film. Wręcz przeciwnie, najlepszy, jaki obejrzałem w 2016. Po prostu się potwierdziło, że w „Starej trylogii” zawarto wszystkie możliwe pomysły i schematy. Teraz będzie trzeba sporo się napocić, by zrobić coś oryginalnego (czy to w ogóle możliwe?). Niezamierzony hołd złożony… no właśnie – księżniczce Lei czy Carrie Fisher przez twórców „Łotra 1” podziałał bardzo emocjonalnie (miałem szczęście albo i nie obejrzeć go po 27 grudnia) i ostatecznie z nadzieją można wejść w ten nowy rok.
Wszystkie dobrego w 2017.