Po niedawnym tragikomicznym seansie „Legionu samobójców” Davida Ayera najbardziej nie mogę przeboleć jednej rzeczy. Nieumiejętnego wykorzystania wielkich muzycznych przebojów w tym obrazie, które pojawiały się, by nagle zniknąć gdzieś w odmętach kolorowych scen poszatkowanych kiepskim montażem. Trailer do tej produkcji z „Bohemian Rhapsody” w tle to jedyne udane wykorzystanie piosenki jednego z legendarnych zespołów. No, dobra, fragment z „Without Me” Eminema był zabawny, ale gdzie białemu raperowi do Queen czy Stonesów. Nieprzemyślane szafowanie dobrem muzycznym boli, tym bardziej że kilka lat wcześniej Zack Snyder w „Strażnikach” (abstrahując od samego poziomu filmu) pokazał, jak można idealnie synchronizować obraz z dźwiękami „The Sound of Silence”, „All Along the Watchtower” czy „Hallelujah”. Prawdziwą perełką tego filmu jest zaś czołówka do „The Times They Are a-Changin’” Boba Dylana, która zasługuje na osobnego Oscara czy inną ważną nagrodę.