Na imię mam
Jerzy Jan Łukasz, nie znam siebie;
chciałbym to zmienić, Panie, ale ty, mały bożku,
nic nie możesz, wiemy to od Nalepy, dlatego palę
kurwa swoje imię pierwsze [popiół wcieram w zmęczone
od poszukiwań stopy]
drugie imię wykute w skale rodu, którego
nie znoszę, rozbijam pneumatycznym młotem,
szczątki rozrzucam na górskiej drodze,
pełnej unicestwionych quasi osobowości;
trzecie imię, Łukasz! Ach, ten Łukasz -
bierzmowany kutas! -
Zakopuję w grobie religijnych idolatrii, sumiennie
obsypując je wapnem.
Oto rodzę się bezimienny, waćpanny i mości panowie,
żywy i brudny jednocześnie, z krwią na rękach, z sercem
krwawiącym, że wyrywając z korzeniami matkę i ojca,
upadając w czas bezkresny, znajduję miłość w sobie,
w trzewiach,
w dupie, w wątrobie i zwycięskich łydkach
Nie pragnę znać twego imienia, przyjdź bez niego -
zapomnij o sobie, poznajmy się w imieniu człowieka
76102607531, tnij
mechaniczną piłą korzeń swego wrodzonego
łajdactwa. Na pniu, bez rąk i nóg, będziemy czytać
Tadzia Micińskiego, patrząc w gwiazdy poznamy
osobiście przenajświętszą śmierć -
matkę szczęśliwych i wolnych.
Panie, tyś dobry,
pieczołowicie zamknięty w milczeniu,
sukinsyn
Spoglądam
dziś na niebo pełne gwiazd.
Nie rozpoznaję konstelacji,
za duży to dla mnie ambaras.
Widzę jednak [przelatujące
samoloty, jeden, drugi, trzeci....]
szwendających się po niebie bez
celu przygłupów, którzy gdziekolwiek
się nie pojawią,
wszędzie rozniosą zarazę.
Rozpanoszeni, zawzięci i zatruci absurdem,
bez szans na miłość, bez wiary w miłość,
nigdy nie pojmą, że świat jest piękny w każdym
miejscu, które truciźnie nie powierzy słabości
do urojonego boga.
Są
takie dni,
kiedy strapiony
[wypalony i pusty
zgorzkniały od wyczekiwania
na jutrzenkę spocony
śmierdzący i obleśny
odnajduję radość w nieudolności
i bezprawiu;
żyletką białego misia na strzępy
świadectwo urodzenia gówno
na ścianach świątyń
rozmazawszy]
zasypiam
Modlitwa
Pobłogosław luby Panie moje życie,
obłóż je zapachem
niedorzeczności,
spraw, bym pozostał
do końca chory i nie
uległ pokusie przynależności.
natchnij ubogiego ducha mrokiem,
aby światło zdrowia nie zgasiło
żaru wątpliwości. Postaw
na mej drodze złoczyńcę,
kata i niewdzięcznika,
abym swój los
mógł oddać w ich ręce.
Nie nadaję się
do zbiorowego życia. Jeszcze czasem okłamuję samego siebie,
że przełamię ten opór, lecz nic nie jest w stanie
powstrzymać narastającego we mnie pragnienia życia w ukryciu,
poza tą wrzawą piekielną i uściskiem obmierzłych
ciemiężycieli, co pod postacią dobrej matki lub
surowego ojca gimnastykują się, by wskazywać mi drogę.
Czymże jest mój lęk, jeśli nie prawdą, która sprzeciwia się
gwałtowi, finezyjnie wykładając historii zarys ludzkiego
rozkładu?
Jeśli jestem chory, to zabijcie mnie albo otoczcie opieką lekarską.
Jeśli zdrowy, to dajcie spokój, lecz ja was nękać nie przestanę.