Lipiec i komary
Lipiec, czas kiedy dzień układa się do snu po 21, a przeciąga z rozleniwieniem kilka godzin później, z pierwszymi rozmowami ptaków. Kiedy wszystkie okna na wielkiej płycie są czarne, a ich mieszkańcy już dawno zasnęli, nieświadomi, co dzieje się za jedynym jasnym oknem; Ewa siedzi w ciasnym pokoju na siódmym piętrze przed monitorem wysłużonego komputera. W słuchawkach rozbrzmiewają dźwięki jej ulubionych piosenek, które zwykła nazywać „nastrojowymi”. Między wystukiwaniem dwuznacznych zdań do swojego rozmówcy, sięga po kieliszek różowego wina. Druga strona monitora otwiera przed nią świat, którego dotąd nie znała – bezpieczeństwa, akceptacji, zainteresowania. Gdy inni pogrążeni są we śnie (jej rodzice w drugim pokoju, jego rodzina – za ścianą), czuje się naprawdę szczęśliwa. Temperatura w pomieszczeniu rośnie i trudno powiedzieć, czy to wpadające przez uchylone okno gorące powietrze, czy niejednoznaczna konwersacja. Godzina w prawym dolnym rogu ekranu zmienia się zaskakująco szybko i nie wiadomo kiedy. Pięć komplementów, siedem żartów, trzy opowieści temu, jeszcze była północ. Wschodzące słońce może ich zdradzić, więc trzeba szybko zakończyć wymianę znaków. Odwlekają ten moment tak długo, jakby jutro miał nastąpić koniec świata. W końcu ulegają szarości dnia – on kładzie się do swojego łóżka, ona do swojego. Ona jednak zanim zaśnie, próbuje zrekonstruować wpół dzisiejszą a wpół wczorajszą rozmowę, starając się zapamiętać każde słowo. Spogląda na sufit, wtedy dostrzega nieproszonych gości – kilkanaście komarów korzystając z nieuwagi gospodyni, zakradło się do pokoju. Przyczajone, gotowe do ataku, gromadzą się wokół lampy. Zapowiadają ból.
Lekcja języka polskiego
Markowska wywołuje ją po nazwisku do odpowiedzi. Zadaje pytanie i z nonszalancją idzie na koniec klasy, aby wyciągnąć z szafki plik kserówek Czym jest oświecenie Immanuela Kanta. Z dumnie zadartą głową przechodzi między ławkami. No, słucham? Matura tuż tuż! – zaciska wąskie, pomalowane bordową szminką usta. Kasztanowe włosy delikatnie kręcą się wokół twarzy. Dopasowana koszula wysoko zapięta pod szyją i obcisłe jeansy, podkreślają kobiecą sylwetkę.
– Wiesz co, Karolina – mówi, przybierając grymas ironicznego uśmiechu – bardzo źle oceniam twoją pracę w tym semestrze. Naprawdę, myślałam że stać cię na więcej. Czy kiedykolwiek będę mogła cię pochwalić czy mam już nie spodziewać się takiej chwili, hmm?
– Pani profesor…Ja…
– Co tam dziecko mruczysz pod nosem? Głośniej!
– Pani profesor... Ja myślę, że mamy ze sobą coś wspólnego.
– Doprawdy? – mimo kpiącego tonu, pytanie brzmi zalotnie.
– Tak, tak uważam. Choć cały czas mam wrażenie, że pani profesor mnie bardzo nie lubi. Pani mnie nigdy nie lubiła, prawda?
W tym momencie budzi się zlana potem. Chciałaby jeszcze na chwilę wrócić do snu, choć była już w nim wielokrotnie. Za każdym razem ma nadzieję, że uda jej się usłyszeć odpowiedź. Zastanawiało ją, czy źródłem tych snów był lęk przed ośmieszeniem na forum klasy (taki, z jakim zmaga się większość dorosłych po opuszczeniu szkolnych murów) czy wstydliwe pragnienia, wtedy jeszcze nieuświadamiane?
Rozmyślając o śnie i szkolnych latach, kobieta bierze kąpiel i parzy kawę. Siada przed komputerem i zaczyna pisać kolejny rozdział dysertacji.