Ur. 1976. Raczej pisarz, trochę performer. W kwietniu 2014, nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego najnowsza powieść "Topless". Przedtem opublikował m.in. powieści "Bez końca", "Awersja" oraz kilka książek poetyckich, m.in. "Szkielet małpy. Szept". Jego teksty drukowano m.in.w "brulionie", "Twórczości", "FA-arcie", "Ricie Baum". Przez pewien czas występował jako Człowiek-Małpa. Prowadzi bloga: http://adamkaczanowski.tumblr.com/
Kto się nie boi Virginii Woolf
ach!
Widzę mrówkę uczącą się stepować, to nie mrówka, to człowiek podeptał te lasy.
Widzę drzewo, które nie chce już na to wszystko patrzeć i usycha i nerwowe stają się wiewiórki.
Słyszę rozmowę: rzuciłam żucie gumy, bo jego to brzydzi, teraz żuję suszoną wołowinę, dzieciom mówię, że jem mięso z bizona – i dają mi spokój, nie podjadają bo to dzieci-kowboje, szczerze brzydzą się Indian. Tylko on patrzy w zachwycie na moje usta i szepcze, jestem Irokezem, jestem Irokezem, z miłości zabijam.
Widzę mrówkę usiłującą podnieść kamień, nieszczęście, mrówka przykleja się do gumy do żucia, czuję jak mrówka myśli: To nie jest bursztyn, nie jestem muchą, nie będę dinozaurem. Bursztyny są skąd, bo zapomniałem?
Widzę kota przebiegającego przez ulicę, wyobrażam sobie lisa i widzę lisa.
Słyszę pomruki myśliwego, mruczy bo zapomniał noża, zostawił go w kuchni, teraz jego dzieci wbijają go w ziemię, Wbijam się w dupę mojej starej matki, matuli! W sam środek dupy! krzyczy chłopiec, którego trudno polubić.
ach, och!
Całe stado słoni boi się kąpieli odkąd jedna ze słonic poślizgnęła się na asfaltowym brzegu i wpadając do wody, wpadła w panikę. Teraz pielęgniarze w zoo muszą co sobotę myć je, polewając z wiaderka. Tresura słonia w ogrodzie zoologicznym polega na wmówieniu mu, że człowiek nie istnieje, że to istota, której słów nie ma co brać na poważnie. Ignorować! Wszystko po to, by rozwydrzone, krzyczące dzieci, które trudno polubić, nie dały zielonego światła dla apokalipsy.
Wnętrze mojej ręki nie ma żadnej historii, te linie są warte tyle, co puste kupony lotto, pięść wygląda jak kermit żaba, śmieszy dzieci.
Ptaki śpiewają lecz ja nie rozróżniam ptaków, może poza mewą, bocianem, wróblem i jaskółką. Nie wiem, co wrona a co kruk. Jaskółka przelatuje nisko nad kałużą rozlanego mleka. Muszki drżą? Nie, to drży powietrze, czuję jak mrówka myśli: świat się nigdy nie skończy i foliowe torby z Biedronki będą istaniały zawsze a sąd ostateczny nie nadejdzie, nie ma czegoś takiego jak królestwo zwierząt.
Czy gdybym założył okulary, widziałbym pożądanie w oczach sąsiadki? Nie ma żadnego pożądania, podniecać to się można krewetkami tygrysimi z zamrażalnika albo pijawkami. Właśnie do łask wróciły pijawki.
ech, och, ach!
Wyjdźmy teraz z mroku samotności na środek autostrady po której od dwóch godzin nic nie jechało i łapmy stopa krzycząc Ratunku pożar! Na pomoc, mordują! Złodziej, łapać go!
Wyjdźmy teraz z mroku samotności do publicznej toalety, gdzie każda kabina jest zamknięta i cytując Goddarda, żyje własnym życiem a nam zostaje pisuar z namalowaną muchą, muchą wzdychającą w romantycznym uniesieniu: sikaj na mnie, a nie na podłogę, przyjacielu.
Sprzątaczka bawi się włączając i wyłączając światło, kiedy wyjdziemy z kibla, zapyta, nie potrafiąc zachować miny pokerzysty: Widział pan coś? Co? Diabła?
Wyjdźmy z ciemnej toalety na halę odlotów lotniska, sprzątaczki ściskają się w kanciapie z mopami, mają piersi jak bakłażany, mają swoje sprawy, swoje dowcipy, zakładają się o to, która pierwsza odważy się pokazać sikającemu pasażerowi piersi, tak by koniecznie oszczał nogawki, nasikał na buty, Mam piersi jak dorodne bakłażany, podrap mnie po nich a obiorę ze skórki twojego banana, co za tekst! Tekst roku!
Sprzątaczki mają swoje marzenia: zamknąć na klucz toaletę i zgasić światło i wyć jak potępione i drapać się po piersiach i jeść banana jak małpa, i jeść kawior jak świnia, zażerać się cebulowymi krążkami i wybiec w końcu na płytę lotniska i krzyknąć Moje dorodne bakłażany! Jeśli urodzę syna, dam mu na drugie bakłażan, jak będzie córeczka, będę ją karmić papką z bakłażanów. Dyrektor lotniska to zwykła ściera.
Wyjdźmy więc teraz z mroku samotności, niech otworzą się drzwi toalety, idźmy prosto do samolotu, bagaż, jaki bagaż? Wnętrze mojej dłoni jest zimne, aj, jakie zimne, aj, aj, wyrywa się pani sprzątaczce, chowającej w popłochu piersi pod fartuch. Zaraz ktoś zapuka i wejdzie i zatęsknimy za samotnością.
ojej!
Teraz? Że bóg nie istnieje jest wiadome przynajmniej od pięciu miliardów lat, nie wiem, skąd te pielgrzymki przyszły ale wiem, że idą donikąd. Oto kałuża, przez którą nie mogę się przeprawić, gdyby to była kałuża moich łez, przypłynęłaby do mnie trochę poirytowana mysz. Mysz boga się nie boi, boi się krowy, która nie daje mleka, boi się, że jednego dnia zamkną wszystkie hipermarkety i nigdy już ich nie otworzą. Czuję myśli myszy: Nie boję się boga, nie boję się słonia, nie boję się tej postrzelonej sprzątaczki, byleby nie chciała przytulić mnie do swoich spoconych piersi, prawdziwy koszmar: że ona wykorzystuje mnie jak gąbkę, wyciera się mną pod pachą i pod cycem, ten pot, to jest za bardzo zboczone. Do diabła! Mam w dupie ser, gdy w grę wchodzi rajd po męskiej toalecie!
Zawiodły mnie wszystkie namacalne formy życia, to jest skandal, o którym powinno się napisać w Fakcie, na pierwszej i na ostatniej stronie, na pierwszej tuż obok zdjęcia pijanej w sztok menadżer lotniska, ujeżdżającej lekko podpitą, półnagą sprzątaczkę, siedzącej na niej jak pięciolatek na owczarku niemieckim, wymachującej nogami i na ostatniej, gdzie oprócz nagłówka: ZAWIODŁY MNIE WSZYSTKIE NAMACALNE FORMY ŻYCIA, powinno być tylko maksymalne zbliżenie na sutek sprzątaczki, sutek, a może koniuszek lekko sflaczałego bakłażana, z takim wgniecieniem po paznokciu klienta spożywczaka i myślą – teoretycznie, wszystko da się wymacać ale w praktyce pozostaje kaktus, jeż, spanikowana wiewiórka. Przypomnijemy: jaskółka przeleciała nisko nad kałużą rozlanego mleka, oto kałuża, przez którą nie mogę się przeprawić na drugi brzeg, wszystkie mitologie można wsadzić do jednego pudła i wystrzelić w kosmos a i tak nic to nie da, pielgrzymka związku zawodowego naziemnej obsługi lotniska biczuje się czym popadnie, co znajdą na poboczu, w krzakach. Furgonetka pełna bakłażanów, które trzeba jak najszybciej sprzedać – trąbi i trąbi i przeklina, ale nic to nie da, muszą najpierw tamci przejść i poszukać boga, szukają boga wśród grzybów, na poboczu i na poziomie asfaltu. Znajdują podartą na strzępy gazetę Fakt. Jest w niej masa ważnych informacji, ale żadna z nich
nie pomoże nam w życiu, bo wszystkie dotyczą seksu i prokreacji, a to są tematy zastępcze. Prawidłowa odpowiedź brzmi: a jak brzmiało pytanie?
aha
A więc dobrze. Odkąd nauczyłem się dokładnie gryźć, nie mam w życiu większych problemów. Ssać mleko matki? To był fatalny okres w moim życiu. Pisałem wtedy do gazet: weźcie ją ode mnie, trzeba mieć coś nie tak z głową, żeby mieć matkę, mieć matkę znaczy: prędzej czy później umrzesz, zgnijesz jak zapomniany, otwarty słoik ogórków. Trzaskałem małymi łapkami w te jej napęczniałe bakłażany aż przestały puszczać soki, pokazwyała mi piersi przy pierwszej lepszej okazji – patrz, to one cię wykarmiły, te dwie krowy, bez nich byś zdechł, bez nich byś nie miał co do gęby włożyć, wcisnąć, memłać, nic byś nie miał, tylko zgryzotę, samotność i śmierć, teraz masz mnie po nich drapać i wycierać je namydloną gąbką. Mysz? Nie każda kobieta boi się myszy! Królik? Potrafię obedrzeć go ze skóry nie gorzej niż przeciętny troglodyta, krew kapie na czerninę a mi wyszło jakieś uczulenie na cyckach, przejdzie potem na brzuch, wokół pępka i zatrzyma się gdzieś pośrodku dupy. To, że bóg nie istnieje stało się jasne już w momencie, gdy pierwsza bakteria odpaliła wrotki, nie ma czegoś takiego jak bóg, jest tylko mleko matki. Módl się, żeby pierś, która cię wykarmiła nigdy nie obwisła, biegaj do warzywniaka po bakłażany, po musztardę, po program telewizyjny. Każdy film jest o tym samym: początek to bieganina, środek krzątanina a koniec grzęźnie w błocie.
Słyszę jak wszystko co żywe łapczywie oddycha, jakby chciało zniszczyć powietrze, spalić doszczętnie cały ten tlen i zacząć w końcu rozmawiać na poważne tematy: co damy dziś na pierwszą stronę Faktu? Lotniskowe sprzątaczki nie chcą już więcej dawać mleka. Wyłączają pasażerom światło w najbardziej nieodpowiednich momentach. Przestały używać mopa, teraz ścierką jest koszula zdarta z jakiegoś nieszczęśnika, wzory na koszuli: zabijany pawian, smażony wąż, siekany warkocz szczypiorku.
UMÓWILIŚMY SIĘ Z KLIENTEM, ŻE NIE BĘDZIEMY DALEJ BIEGAĆ JAK TE PRZESTRASZONE CHOMIKI W LABORATORIUM, W KTÓRYM OD LAT PĘDZI SIĘ JEDYNIE BIMBER. NIE BĘDZIE ŻADNEGO RUCHU. PRZESTANIEMY GADAĆ. PRZECZEKAMY AŻ KOSZULA ZDARTA Z JAKIEGOŚ NIESZCZĘŚNIKA ZUPEŁNIE ZNIKNIE, UTONIE W WIADRZE. NA TYM LOTNISKU, O TEJ GODZINIE, NIC NIE LATA. ŚMIECH.