Poranny
z mojej głowy wyjechał pociąg
z mojego żołądka głód
wyobraźnia przejeżdża zaraz
obok snów psów ciemności
głos modlitw zahacza o drzewa
miało być niebo
na razie ciałom nie wychodzi
język miga się od nazywania
jeszcze budzą się oczy
jeszcze raz idę
by wstać przed nimi
Czasami mówią
starość nie radość
młodość nie wesele
radość pachnie inaczej
na jednej nucie głos pewny dla siebie
gorący język ciało bez granic
ptak doleci może słowo zgubić
gramy w te gry deska znaczy spokój
na święte znaki pewność nie wystarczy
w teorii drzewo nie daje owoców
drewno pomaga podsycić płomienie
w domu zostają ślady po drzazgach
las jest nas nie ma
Miłosny
z kim się nawet nie było
nie można się rozstać
nie krzykniesz bez głosu
słowa udają świat
nie da się iść bez nóg
z czasem może wyjdzie
dym przychodzi bez ognia
zdarza się zapłoniesz
nawet ciało nie mrugnie
popiół pod powieką
nie zobaczysz róży
w ogniu znika las
nie można się rozstać
z kim się nawet nie było
tego co się znało
po zapachu nie poznasz
***
hałas wokół jak makiem
nie widać ciszy z góry
zasiali nam niepokój
to co wyrosło wnika
z wodą w ciało pod słońcem
nocą czuć ostrza obrazów
słów zgubione psy gończe
język goni za cudem
sen wącha przeszłość od spodu
żelastwa świata nie cuchną
ziemniaki w piwnicach kiełkują na to
wychodzi że po nas popiół
Na działkach
zakwitły śmieci
na kresach miast kwitną mury
ranki podobne do snów
wieczory podobne do poranków
niewiele wiemy o językach drzew
prawie nic nie mówią kroniki ludzi
obłoki te ciągle płyną
niewiele pamiętamy z kiedy gdzie
rozgrzebane ulice
zagrzebane cmentarze
idzie po nas noc
na działkach zakwita cisza
***
tego domu tu nie ma
słowo wspomina ciebie
chmura pachnie nie wiem
na karku potem czuć
w sobie znoszone pragnienie
posyłam siebie za próg
na kogo spadnie wspomnienie
biegnę ja z czasem zmieniam
na smyczy trzymam potrzebę
ciągnie mnie psa do lasu