Tak bardzo nie lubię się rozstawać
Za każdym razem czuję
jakbym rozstawał się
ze sobą innym
innym odjeżdżał spadał bywał
wypchnięty
To samo uczucie smutku na
nową melodię po której tańczę
inaczej
zaczynam na drugą nogę
chcę spacerkiem albo
skręcić za rogiem i mieć
to już z głowy
za każdym razem jest
tak blisko aż dziwne
że
tak bardzo
Trumbo-deal
Na rogu Kociej i Psiej zdarzyło się więcej złego
niż na Powstańców Warszawskich.
Wszystkiemu winna terminologia ulic.
Miejscowa społeczność lubi się utożsamiać
z bohaterami, czasami ze zwierzęcym bestialstwem.
Wtedy okrucieństwo wychodzi samo do sklepu, do bram
i od bram wita wpierdol albo sam papież, nas,
którzy w każdym domu rzucamy mielone zaklęcie.
Tyle dobrego wyszło i nie wróci po cichu,
przemknie z przedsionka w głąb ruder bez cieni.
Tak się zaklina krąg swoim palcem,
przeklina to, co zachodzi powieki.
Nie tak łatwo
jest się
na złym rogu na
dzień dobry
głos stracić
i tak pięknie zachować.
Hau
Prawdopodobnie widzimy się więcej, gęściej i cieplej
w misce na błysk wylizanej przez psa, którego noszę
w sobie i wyprowadzam na smyczy
bez kagańca; mógłbym pozostawić go u Ciebie i czekać,
aż rzucisz kość zanim ugryzę, jeśli w ogóle spojrzysz
na mnie z podkulonym ogonem.
Karmisz ciapka pilnowaniem nogi, którą obwąchuję, żebym
zaczął szczekać. I mógłbym, gdybym odróżniał
kolory. Jak szczenię ślinię Twoje prośby,
Ty znowu sypiesz karmę do michy. Łapa,
nie poduszka! Tak będziemy ostatecznie
wyprowadzać się, dokładnie
wylizywać własne ślady.
W końcu uśpisz
kiedy nie oddasz mnie w żadne
dobre ręce
albo zagryzę Cię
po przyjacielsku.
Hortens Mądry
Pole bitwy określa żniwo. Zbierz swoich,
przestaw zegarek i patrz w przyszłość leżąc
sam gdzieś na uboczu. Walka rozegra się w głowie
zanim przyniesie wiatr, a z lasu wybiegnie zwierzyna.
Bój się i bądź spłoszony tą nadciągającą chwilą,
po wtóry oddech sięgaj uczciwie i zająknij się,
ach, cóż złego może mnie spotkać za dnia,
kiedy noc świerszczem cichnie pod sen?
Zanim zasiejesz pole, zbierz swoich, ubierz
w deszczowy poranek pod drzewem
każdego winnego.
Delikatność
Znany i szanowany poeta chce opowiedzieć dziewczynie wiersz miłosny. Nie przeczytać,
a później w elitarnym czasopiśmie literackim zauważyć swoją głupią minę. Wie, że prościej
będą się smakować w tajemnicy i zaniechaniach, przynajmniej na początku. Droga od ucha
do brzucha wiedzie przez serce – nie oszukuje jej podczas kolacji, na kolanach trzyma chusteczkę
na której mógłby oddać wiele. I za dużo miałby do stracenia, tak jak okazji do pogadania. Teraz
o sobie, tyle co zawsze: przekłady, writing/publishing, zapożyczenia jak pojedyncze papierosy
od kumpli, co siedzą w drugim końcu baru i udają, że się nie znają. Środowiskowe owoce morza,
dopóki śledź pozostaje rybą, a głowa nie psuje się w oku. Oddychają powoli, jedzą, jeszcze nie
drżą jak galareta. To zylc, popularny w literaturze przaśnej – zachwyciłby się autor, gdyby
mógł objąć całość, być języczkiem uwagi, a nie zagryzką. I ona mogłaby chcieć
znać bardzo szanowanego poetę, niemniej za dużo ma w dłoniach wosku. Im bardziej
wcierasz, tym szybciej spadasz.