DUSZA
Dusza boi się bólu Z przerażeniem
patrzy na rozbite kolano i czym prędzej ucieka
gdzie pieprz rośnie
Trzeba ją długo przekonywać
że się zabliźni Dopiero wtedy powoli
krok po kroku powraca i chowa się
pod pachą lub za uchem i stamtąd
nasłuchuje jak rana się goi
Dusza boi się mrozu Kiedy słowa
zamarzają w powietrzu jak lodowe ważki
i wiersze stają się tak kruche że pękają
pomiędzy wargami Podkrada
z szafy grube swetry i koce i owija się nimi
jak kot z nienapisanej jeszcze bajki
Dusza boi się samotności
To taka strachliwa istotka Siada nam
na ramieniu i drży na myśl
że możemy ją opuścić
PO WSZYSTKIM
półki z książkami
zdjęte ze ściany
jakiś bezdomny
chodzi w moim w swetrze
już po wszystkim
PÓŹNIEJSZE WCZORAJ
Nie ma już jutra
Wszędzie panoszy się późniejsze wczoraj
Chwila gdy piszę te słowa
Już do mnie nie należy
Tylko do przeszłości
Jest jak czarna dziura
Co zobaczy wciąga wewnątrz siebie
Każdą myśl obraz ptaki i powietrze
Drobinę kurzu czy kamyk na drodze
Wszystko to z jej królestwa
Ja też z niego pochodzę
Napisano bowiem urodził się
Chodził do szkoły pisał wiersze
Wszystko w czasie przeszłym
Ani słowa o przyszłości
Tylko to co było
Należę do gatunku wymarłego
Jak dinozaury
Archeolodzy będą po latach dopasowywać
Moje zęby do żuchwy australopiteka
Lub innego prajaszczura
Późniejsze wczoraj już nam się przygląda
Odmierza waży i wciąga na listę
ROZMOWA Z TRUPEM
Umarli póki są żywymi
nie zwracają niczyjej uwagi
śpią nocą aż do rana
piją kawę czytają gazety
całkiem jak żywi
Ani im w głowie że prawie umarli
ani im w głowie że to może jutro
Siedzę na ławce w parku
przy jutrzejszym trupie
a on mi opowiada co będzie za tydzień
jakby zapomniał o dacie pogrzebu
że trzeba gości zaprosić
przygotować stypę
Tak zapatrzony w dzisiaj
tak nieznośnie żywy
wydaje mu się że jutra nie będzie
a jeśli nawet przyjdzie to pod inny adres
Siedzę przy przyszłym trupie
on myśli to samo …
SAMOTNOŚĆ LUSTER
Lustro to stworzenie bardzo towarzyskie
Wchodzę do łazienki – ono na mnie czeka
Przygląda się mej twarzy
I wygładza zmarszczki
Naciąga kąciki ust do uśmiechu
Po chwili jest w pokoju z filiżanką kawy
Z książką w dłoni jak tarczą
Która ma mnie chronić
Przed światem zza okna
Na chwilę odległym
Pragnę wyjść – ono już jest w przedpokoju
Z parasolką i płaszczem wyciągniętym z szafy
I z tą wieczną obawą
Że mogę nie wrócić
Samotność luster liczy się podwójnie
Potrafią jak pies czekać
By ci drzwi otworzyć
Wilgoć im w kącikach narasta gdy płaczą
Lustra w pustych mieszkaniach
Szarzeją jak ludzie
SZTUKA UMIERANIA
Nie umiera się od razu Umiera się
na raty na części
na zapach bzu pozostawiony w dzieciństwie
i na ciepły sen kota który dawno w niebie
Nie umiera się od razu Do śmierci
się dojrzewa
jak krzyk wyrywający się z piersi do ciszy
i pamięć do gniazda które zmiotła burza
Śmierć w nas się rozpościera jak piołun pod płotem
i czeka tylko chwili aby go przekroczyć
Mieszka w naszych domach czyta nasze wiersze
rano budzi się z nami i biegnie do pracy
Ile się nachodzi ile się nabiega
byśmy mogli bezpiecznie przejść przez swoje życie
A my tacy ślepi a my tacy głusi
modlimy się po nocach by nas nie znalazła